Rozdział 7

28 3 0
                                    

3 września 1939

Jest już 3 września i trzeci dzień początku wojny, którą można nazwać piekłem, prawdziwym piekłem. Najgorsze jest to, że jest to dopiero początek.
Michalina jest już u babci i jak na razie chyba nie rozumie do końca, co się właśnie dzieje.
Tata zamknął zakład zegarmistrzowski na parę dni, aby przemyśleć w spokoju zaistniałą sytuację. Mama strasznie boi się teraz sama wychodzić na ulicę, aż do tego stopnia, że ojciec odprowadza i odbiera ją z kwiaciarni.
- Tato, tak nie może być. My musimy nauczyć się tak żyć. Ty nie możesz za każdym razem wychodzić z mamą na dwór. Musimy nauczyć się normalnie funkcjonować. Oboje wiemy, że to nie będzie trwało kilka dni. - Powiedziałam przerywając ojcu czytanie gazety.
- Wiem Urszulko, dlatego planuje dzisiaj z mamą o tym porozmawiać. - Odparł chwytając mnie za rękę.
- Dziękuję. Mam jeszcze jedno pytanie. Czy mogę iść do Benii? Już od trzech dni jesteśmy umówione. - Powiedziałam błagalnym wzrokiem.
- Dobrze, ale zadzwoń proszę do mnie, jak dojdziesz. - Odparł bardzo poważnie.
- Obiecuję, nie martw się. - Powiedziałam całując go w policzek.
Weszłam do swojego pokoju, ponieważ chciałam się uszykować. Ubrałam fioletową sukienkę dopasowaną w tali, grube rajstopy i do tego czarne buty. Szybko rozczesałam włosy, założyłam beret i płaszcz. Pożegnałam się z tatą i wyszłam z kamienicy. Stojąc przed drzwiami chwyciłam się za głowę i przypomniałam sobie, że zapomniałam dokumentów. Chciałam szybko wrócić do mieszkania, ale zatrzymał mnie jakiś głos.
- Sein! (Stać!) - zawołał żołnierz, zmierzając w moim kierunku.
Nie mogłam wrócić się do domu, poniewać Niemiec dowiedziałby się, gdzie dokładnie mieszkam. Postanowiłam uciekać - biegnąc ile sił w nogach, aby ten szkop mnie nie złapał. Wymijałam zaniepokojonych przechodniów, którzy starali się na mnie nie zwracać uwagi. Wparowałam w ciasną uliczkę, w której rzadko kogo można było spotkać. Znałam ją jak własną kieszeń, ponieważ niedaleko niej mieszkał mój Świętej Pamięci dziadek Józek. Znajdowała się w niej skrytka - ta sama, w której ukrył on mnie w moim śnie. Otworzyłam ją. Znajdowały się w niej różne, gospodarcze narzędzia. Schowałam się za trzema beczkami i paroma workami ziemniaków. Slyszałam kroki tego oficera, a moje serce biło jak szalone.
- Diesman kam się damit dauch! (Tym razem jej się upiekło!) - Zawołał odchodząc.
Umiałam trochę język niemiecki, ale nie na tyle dobrze, aby zawsze się porozumieć, więc zrozumiałam o co mu chodzi. Posiedziałam tam jeszcze z minut piętnaście, aby mieć pewność, że nic mi już nie grozi. Wyszłam z mojej krojówki i ruszyłam szybkim krokiem do Bernadetki. Wparowałam do jej mieszkania i zobaczyłam moje przyjaciółki siedzące w salonie razem z Cezarym i Grzegorzem.
-Serwus! Jakaś rada się tutaj odbywa czy co? - Zapytałam odwieszając płaszcz.
- Ty się nas o to pytasz? Miałaś do mnie przyjść o godzinie 14:00, a minęło już pół godziny, a Ciebie nadal nie było. Twój ojciec już do mnie dzwonił, czy doszłaś już. Wszyscy odchodzimy od zmysłów. - Powiedziała Benia podchodząc do mnie.
Opowiedziałam całemu towarzystwu, co się stało i zadzwoniłam z telefonu Bernadety, aby poinformować tatę o tej sytuacji.
- Dobrze, że nic Ci się nie stało. Nasz zespół nie byłby taki sam bez takiej skrzypaczki. - Oznajmił puszczając mi oczko.
- Właśnie, co z zajęciami? Będą się odbywać? - Zapytałam patrząc w jego oczy.
- Narazie nie, ale nasz nauczyciel myśli o wprowadzeniu tajnego nauczania. - Powiedział Cezary.
Spojrzałam na podłogę. Byłam trochę smutna, ponieważ polubiłam nowych znajomych i naukę gry z nimi.
- Hej, nie smuć się, zawsze możemy pograć sobie prywatnie - Ja, ty i może Marysia. - Powiedział zakładając za ucho kosmyk włosów opadający mi na twarz.
Marynia grała kiedyś na pianinie. Jej ojciec był świetnym muzykiem. Niestety jej matka nie doceniała, że dzięki niemu jej córka może rozwijać swoją pasję. Po jego śmierci porzuciła grę na instrumentach.
- Może zjecie z nami obiad? Rodzice pojechali pomóc cioci, więc do jutra jesteśmy sami w domu. - Powiedziała Bernadeta.
Oczywiście z grzeczności odmówiłam, tak jak reszta gości, ale po wielu namowach zgodziliśmy się.
-Wspaniale! Dobrze, a więc będę potrzebowała pomocy. Grzesiu i Rysia - pomożecie mi w kuchni, a  Czarek i Ula nakryją do stołu. - Oznajmiła Bernatka klaszcząc w ręce.
Zostałam sama w pokoju z Cezarym i rozkładaliśmy właśnie talerze. Chłopak zauważył, że brakuje jeszcze serwetek, więc poprosił, abym sprawdziła, czy są w spiżarni.
Poszłam więc do małego pomieszczenia, w którym znajdowałoby się wiele przetworów.
- Benia? Co ty tutaj robisz? Z tego co wiem miałaś robić coś w kuchni, a nie siedzieć i ukrywać się tutaj. - Powiedziałam zakładając ręce na biodra.
- No właśnie przyszłam tutaj po... Po marchewkę! - Oznajmiła chwytając woreczek z warzywami.
- Oj Beniu, Beniu. Wiem co ty kombinujesz. Cieszę się, że próbujesz zestawić ze sobą Grzesia i Marynię. Przecież widzę, że on jej się podoba i pasują do siebie. Ale odpuść sobie mnie i twojego braciszka. - Powiedziałam biorąc serwetki i wychodząc.
Idąc przez korytarz zajrzałam dyskretnie do kuchni. Zobaczyłam, że Rysia wstawia na kuchenkę gazową garnek z ziemniakami, a w tali obejmuje ją Grzegorz. Usmiechnęłam się na ten widok. Wyglądali razem tak pięknie! Jakby od dawna byli ze sobą i bardzo się kochali.
Dochodząc do salonu, poczułam jak wykręca mi się noga i widziałam, że wyląduje za chwilę na podłodze. Jednak tak się nie stało, ktoś złapał mnie w tali, przez co stałam w nachylonej pozycji.
- A panienka gdzie tak się spieszy? - Zapytał Cezary ustawiając mnie na obu nogach.
Spojrzałam na niego i wpatrywałam się w te piękne zielone oczy i włosy, które opadały lekko na jego czoło.
- Dziękuję. - Powiedziałam uśmiechając się i podeszłam, do stołu, aby rozłożyć serwetki.
Poszliśmy do kuchni, aby zobaczyć, kiedy posiłek będzie gotowy.
- Jak tam moim kucharką idzie? - Spytał Czarek z cwanym uśmiechem.
- Ja kucharką?! Chyba śnisz! - Krzyknął Grzesiu, kończąc trzec marchewkę.
- Idzcicie jeszcze do pokoju - za piętnaście minut jedzenie będzie gotowe. - Oznajmiła Marynia, wyganiając nas z kuchni.
Usiedliśmy w salonie na kanapie i nastała niezręczna cisza. W drugiej części pomieszczenia dostrzegłam gitarę. W teatrze Czarek grał na pianinie. Postanowiłam poruszyć ten temat, aby zakończyć milczenie.
- Nie wiedziałam, że grasz też na gitarze. - Powiedziałam ze zdziwieniem w głosie.
- Tak, czasem sobie podgrywam. - Odparł podchodząc do instrumentu.
- Zagrać Ci coś? - Spytał siadając obok.
- Jasne! - Odparłam z entuzjazmem.
Po domu rozbrzmiewał dźwięk przebieranych strun i bajeczny śpiew Czarka. Czułam jak mi się oczy zamykają. Nawet nie wiem jak to się stało, ale oparłam się o jego ramię i zasnęłam.
- No proszę proszę! Co ty zrobiłeś tej panience, że jest taka wymęczona? - Zapytał Grzegorz, który przyniósł już gotowy posiłek.
- Słuchała mojego głosu i był taki piękny, że aż uśpił, moją śpiącą królewnę. - Powiedział odkładając gitarę.
- Wszytko słyszałam! - Zawołałam i usiadłam do stołu.
Po zjedzeniu obiadu podziękowaliśmy i poszliśmy do domu.

Wojna, czyli pierwsze skrzypce 1939 roku. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz