Rozdział 10

1K 52 1
                                    

– Dąbrowski, zbieraj dupę – rzekła zdecydowanie Eliza do przyjaciela po drugiej stronie słuchawki, a następnie kliknęła napis "kup bilet" na stronie internetowej przewoźnika kolejowego.

***

Wysiadając z pociągu ani na moment nie pożałowała decyzji wydania ostatnich oszczędności na spędzenie weekendu w swoim rodzinnym mieście. Wykonując wyciągnięty krok, ominęła szczelinę pomiędzy torami i chodnikiem, po czym odeszła na bok i zatrzymała się, zachowując tę drobną, a jednak znaczącą chwilę w pamięci. Rozejrzała się po doskonale znanych jej okolicach i uśmiechnęła się szczerze.

Wreszcie w domu.

Dom. Bez wariactwa i wydawałoby się, że bez zmartwień. Tak jakby człowiek zapomniał o tym, że rozterki i dylematy to nieodłączna część życia codziennego. Idealna okazja, by oczyścić umysł i odciąć się na moment od męczących myśli będącymi głównym czynnikiem, które ją tu przywiodły. Choć miasto oddalone było od jej obecnego miejsca zamieszkania zaledwie o kilka godzin, Eliza miała wrażenie, jakby była to całkowicie inna rzeczywistość, w której istniała jako inna osoba. 

Słysząc znajomy głos wypowiadający jej imię, odwróciła się i niemal podbiegła do wysokiego, chudego chłopaka o ułożonych w artystycznym nieładzie brązowych włosach, który czekał na nią na peronie.

– Co, już się za mną stęskniłaś?

Oberwał za te słowa w ramię, co w języku rudej oznaczało odpowiedź twierdzącą.

– Bo ty to nie. – Przewróciła oczami, po czym znów zaczęli zwracać na siebie uwagę ludzi na ulicy w drodze na przystanek autobusowy, zachowując się jak gimnazjaliści.

Eliza chłonęła widok zza szyby z zaangażowaniem tak ogromnym, jakby nawet mrugnięcie oka było stratą ułamka sekundy cennego czasu, w którym mogła podziwiać miejsce będące dla niej czymś więcej, niż kawałkiem ziemi. Na czas drogi niejako się wyłączyła, czując pierwszy raz od dawna po prostu spokój. Nawet na ogół rozgadany Wiktor milczał, zwyczajnie ją rozumiejąc.

Wysiedli kilka przystanków dalej, docierając na osiedle, na którym mieszkał chłopak, a kiedyś jeszcze i ona. Wcześniej byli sąsiadami, dzieliły ich dosłownie dwie klatki. Dlatego też będąc tutaj, natknięcie się na widok jej byłego mieszkania z zewnątrz było nieuniknione. W jej pokoju paliło się światło, a na tarasie położonym piętro niżej widać było kilka osób wydających się celebrować jakąś okoliczność. Gdy to wszystko zobaczyła, odczuła cholernie nieprzyjemny, aczkolwiek dobrze jej znany ciężar wewnątrz klatki piersiowej. Zawsze bolało tak samo. Odwróciła jednak swoją uwagę od tego i wróciła do teraźniejszości, zamiast wpędzać się w błędne koło sentymentów i nostalgii.

To, że Wiktor był sam w domu, nie było niczym nowym. Podobnie do Elizy był jedynakiem, a jego rodzina również nie należała do biedniejszych, co skutkowało tym, że rodzice szatyna wiecznie byli w rozjazdach. Nikomu to nie przeszkadzało, a zwłaszcza w okresie, w którym miał chłopaka, z którym naturalnie potrzebowali prywatności, mnóstwo znajomych i przyjaciółkę z wiecznym załamaniem nerwowym.

Pomimo całego wolnego mieszkania z balkonem, poszli do pokoju Wiktora o niecodziennym wystroju. Eliza tęskniła za czasami, w których bywała tu niemal codziennie. Spojrzała z nostalgią na przyczepione szpilkami do pomalowanego w jakieś wzory płótna zdjęcia, które pomagała mu zawieszać przy ścianie, zauważając przy okazji nowe fotografie. Dwie z nich pochodziły z ich ostatniego spotkania i była jeszcze na nich Nadia.

Rozsiadła się na czerwonej, skórzanej kanapie, która nijak nie pasowała do reszty wystroju. Zresztą nic tu do siebie tak naprawdę nie pasowało i to właśnie sprawiało, że wszystko idealnie było ze sobą skomponowane. To nadawało wyjątkowości temu niewielkiemu, aczkolwiek  niesamowicie komfortowemu pomieszczeniu. Chłopak natomiast poprzestawiał parę rzeczy z jednego kąta do drugiego, nie wiadomo po co i dosiadł się od Elizy, żeby po chwili przypomnieć sobie o czymś i wstać. 

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz