Rozdział 44

626 51 7
                                    

Środek nocy. 

Trwały w kompletnej ciemności. Eliza słuchała bicia serca Aurelii, leżąc z głową na jej klatce piersiowej i obejmując ją w pasie. Kobieta opuszkami palców dotykała jej skroni, szyi, pleców i delikatnie przeczesywała włosy. Było to tak zmysłowe, że przyprawiało o dreszcze. Równie chłonęła obecność Piaseckiej, co ona jej. Powstrzymywały się od trudnych pytań, żyły chwilą. Tak, jak dawniej.

Jak dawniej ― słowa te odbijały się echem w umyśle Elizy. Bo czym było to całe dawniej? Kilka miesięcy temu? Czuła, że to nie w tym rzecz, że tu było coś więcej. Déjà vu nie z tego świata. Przyszła jej myśl o poprzednich wcielenia. Postanowiła, że poruszy ten temat z Alyoną przy najbliższej podróży do Wrocławia. 

Alkohol już prawie zdążył się ulotnić, a zamroczenie i lekka, ale przyjemna dezorientacja, nie wynikały z jego działania. Eliza przysypiała. Nie pamiętała, kiedy ostatnio było jej tak dobrze. Jednak za wszelką cenę nie chciała dopuścić do następnego dnia. 

Ta noc musi trwać wiecznie ― myślała. Nie widziała innej opcji.

― Jak się czujesz? ― Aurelia wyrwała ją z zadumy.

Czułość odbijająca się w jej głosie, jak i w każdym geście, rozkładała ją na łopatki.

― Dobrze... bardzo dobrze. A ty?

― Tak samo. Czas mógłby się teraz zatrzymać na dobre.

Ona również odsuwała od siebie wszelkie dylematy na temat tego, co dalej. 

― Wiesz, że o tym właśnie pomyślałam?

― Cóż, jesteśmy skazane na wzajemne czytanie sobie w myślach.

― Chyba się przyzwyczaiłam.

Eliza podniosła wzrok, kątem oka napotykając spojrzenie Aurelii. Zamknęła oczy, gdy tamta głaskała ją po policzku z najwyższą czułością. Znów robiła się senna, jednak wciąż nie dawała za wygraną, chcąc zarejestrować w pamięci każdy skrawek cennych chwil i żyć nimi jak najdłużej.

― Jezu, jutro jeszcze po ten dowód... ― westchnęła.

― O której musimy wstać, Frau Schwartz? ― zaśmiała się cicho Piasecka.

Nadany przez Rudą pseudonim zawsze przyprawiał ją o uśmiech i coś na kształt rozczulenia, gdy wypowiadała to w tak prowokacyjnie niewinny sposób.

― Na czternastą mam. Boże, jechać tam na kacu, albo iść godzinę z buta, bo oczywiście o sensownym dojeździe można tu sobie pomarzyć. Również na kacu... ― westchnęła.

― Masz cytrynę?

― Mam. A to nie na dzień po? ― zdziwiła się.

― Nadia zawsze mi robi w trakcie chlania, rzeczywiście się lepiej potem czuję.

Eliza wyszła na moment z pokoju, by przyrządzić cierpki napój. Włożyła na siebie bluzkę Aurelii, by nie zamarznąć przy uchylonym oknie w kuchni. Uśmiechnęła się pod nosem, czując na sobie jej zapach.

Mimo tego chwilowa separacja podziałała na nią paranoicznie. Jest za dobrze ― doszła do wniosku. Walczyła z natarczywymi myślami, które jak zwykle swoją dynamiką przypominały niezależną od niej świadomość niszczącą jej uciechę z bycia tu i teraz.

Bo ciężko było cieszyć się czymś, co w każdej chwili mogło okazać się iluzją.

Przetarła blat po swoich chaotycznych barmańskich poczynaniach i zawiesiła wzrok na widoku zza szyby. Powoli wschodziło słońce, a beztroska nocy ustępowała bezlitosnej przyziemności dnia. Westchnęła, z zachwytu powoli przechodząc w gorycz.

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz