Rozdział 11

958 54 4
                                    

– Powrót na stare śmiecie? – zaczepiła Nadia ledwo kontaktującą Elizę, która tego dnia w szkole pojawiła się wcześniej, by uniknąć natłoku pytań ze strony wracających z delegacji rodziców.

Całe swoje siły wkładała w utrzymywanie się w stanie względnie przytomnym i przeklinała fakt czekających ją ośmiu godzin lekcyjnych, poprzedzających jakąkolwiek możliwość regeneracji.

– Ta – westchnęła ciężko. – Dziwnie tak zejść na ziemię. I od razu na angielski, bo przecież, dlaczego by się nie dojebać już z samego rana – zaczęła narzekać.

– Oj tam od razu dojebać... dojebiemy to się razem w środę na dodatkowych – przypomniała jej brunetka.

– Nie kop leżącego – jęknęła, przecierając wyjątkowo dziś niepomalowane oczy. Z drugiej strony jednak wyczekiwała nadchodzących czterdziestu pięciu minut, mając mnóstwo wyobrażeń na temat tego, co ciekawego mogło się podczas trwania tego czasu zdarzyć. – Chociaż po rzeczach, które usłyszałam w tym Wrocławiu, to czuję się o wiele pewniej, jeśli już mówimy o angielskim. Wiem więcej, choć jestem trochę sceptyczna przez sposób, w jaki się tego dowiedziałam. Inaczej: część mnie kurewsko wierzy, a druga, ta bardziej logiczna i twardo stąpająca po ziemi wypierdala się przy tym na łeb.

– Ta, ty i twarde stąpanie po ziemi. Za dobrze cię znam, by uwierzyć. Ale o co właściwie chodzi?

– Daj mi pomarzyć, że jeszcze do końca mnie nie pojebało... No, ale w skrócie Wiktor i jego pierdolnięci znajomi z plastyka. Oczywiście w bardzo pozytywnym sensie pierdolnięci. 

– Dobra, brzmi ciekawie. Dziś idziemy do mnie na ploty, musisz mi to opowiedzieć! – podekscytowała się. – O ile w ogóle żyjesz – dodała, spoglądając na umierającą ze zmęczenia. – Spałaś ty coś dziś chociaż?

– Ni chuja, o drugiej w nocy miałam pociąg, rano przyszłam na chwilę do domu, żeby się ogarnąć, a potem od razu do szkoły. No ale do ciebie pójdę, dostanę pierdolca, jak ci tego nie powiem. Mam tak przerytą banię po koleżance Wiktora, że jak ja czegoś nie odjebię przy Markowskiej dzisiaj, to będzie cud.

– No to powodzenia – powiedziała uszczypliwie.

Eliza pokręciła głową, przewracając oczami. 

– No tak, z twojej strony mogę zawsze liczyć na wsparcie – prychnęła, po czym obydwie roześmiały się i po kilku minutach narzekania na wszystko, rozeszły w swoje strony.

Rudowłosa stała pod salą oznaczoną numerem 215, jak zwykle w towarzystwie przeróżnych, dziwnych sensacji, które umysł fundował jej nieustannie. Nosiło ją, tak jakby za chwilę miało nastąpić coś ciekawszego, niż zwyczajna godzina lekcyjna. Choć w jej przypadku ciężko było nazwać ów czas zwyczajnym. 

Rozmawiała ze znajomymi z klasy w celu zajęcia się czymkolwiek, choć tak naprawdę mentalnie była we Wrocławiu przy stole z kartami. Słyszała z tyłu głowy słowa wypowiedziane przez Alyonę, żyjąc jeszcze poprzednim dniem. Brak snu potęgował ten efekt, pozbawiając jej poczucia granicy pomiędzy pojęciami wczoraj a dzisiaj.

Z daleka zaczął dobiegać dźwięk obcasów stukających o podłogę w charakterystyczny sposób, mogący należeć tylko do jednej osoby.

Oddychaj, udawaj, że jesteś spokojna, nie odpierdalaj.

No i znowu. Owe dziwne sensacje nagle się nasiliły. Powróciło kołatanie serca i trudności w ustaniu na nogach, a także cholerne, natrętne myśli. Wbiła czarne paznokcie w dłoń i skupiła się na zachowaniu względnego opanowania. Wiedziała, że nie musi się tak stresować, ale miała na to niewielki wpływ i choćby z przyzwyczajenia nieprzerwanie pilnowała się przy każdym ruchu, czy spojrzeniu.

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz