Rozdział 27

979 45 17
                                    

– ...czyli wynika z tego, że gdzie znajduje się Ziemia na początku lipca? – zadał pytanie Habrowicz po którymś z kolei wytłumaczeniu tego samego tematu.

– W Aphelium – odpowiedziała Eliza, nawet nie skupiając się specjalnie na słowach nauczyciela. – Jest wtedy oddalona od słońca o około sto pięćdziesiąt dwa miliony kilometrów – dodała od niechcenia.

A słońce znajduje się w raku.

Wałkowanie materiału z pierwszej klasy przeplatane straszeniem maturą, od którego można było dostać pomieszania zmysłów, były tylko hałasami w tle. Jej myśli krążyły wokół Aurelii i wspomnień z ostatniego spotkania. Nie widziały się zbyt często, co wynikało z ograniczonych możliwości. U jednej byli rodzice (choć rzadko, nadal stanowiło to ryzyko), a u drugiej syn i wszyscy tak samo nie mogli dowiedzieć się o ich wykraczającej poza oficjalne stosunki znajomości. Tak więc pozostało odbywać im wspólne spacery odpowiednio dalej od ich miejsc zamieszkania. Jednak takie właśnie schadzki były nadzwyczaj wyjątkowe.

– Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś tu przyjdę... – rzekła Aurelia, z zachwytem rozglądając się po okolicy. – Ostatnim razem tu byłam ponad piętnaście lat temu... Wymknęłyśmy się z przyjaciółką z akademika i spędziłyśmy na zwiedzaniu całą noc. A w latach dwutysięcznych było co oglądać... teraz to niestety ruina.

Choć opuszczony szpital psychiatryczny raczej nie ociekał romantyzmem, obydwie lubowały się w tego typu nietuzinkowych lokalizacjach. Rudowłosa nie spodziewała się entuzjazmu, z jakim Markowska przystała na jej spontaniczny pomysł, niemniej jednak była zadowolona, że przypadł jej on do gustu. Co prawda nie wchodziły do środka, lecz spacer wokół budynków znanej w całej Polsce, a jednak opustoszałej Zofiówki zupełnie im wystarczał. 

Najważniejsze było to, że mogły się ze sobą zobaczyć bez towarzystwa niepotrzebnych świadków.

– A widzisz – odparła Eliza. – Nigdy nie mów nigdy.

– Przeżywam przy tobie drugą młodość, wiesz? Strasznie brakowało mi spontaniczności i szaleństwa, a teraz czuję się, jakbym znów miała dwadzieścia lat.

Intuicyjnie zatrzymały się w tym samym momencie, stając naprzeciw siebie. Blask księżyca odbijał się w niebieskich oczach, w które Eliza tak bardzo uwielbiała spoglądać. Z oddali dało się usłyszeć szelest liści, po których stąpały aktywne nocą leśne zwierzęta. Chociaż był dopiero środek stycznia, wydawać mogło się, że topniejący śnieg zwiastował wiosnę i coraz więcej ciepłych dni.

– Cała przyjemność po mojej stronie – rzekła.

Ta noc była jak sen.

– Za cztery miesiące piszecie rozszerzenie, a nie macie opanowanej wiedzy z podstawy. Ludzie, dorośli ludzie! I wy chcecie coś osiągnąć?!

Narzekania Habrowicza boleśnie przywróciły dziewczynę z powrotem do rzeczywistości. Oderwanie się od pięknych wspomnień i wyobrażeń z pewnością nie było przyjemnym doświadczeniem, ale perspektywa niesatysfakcjonujących wyników na maturze skutecznie zmuszała do odłożenia na bok tego, co ładne i kuszące.

– No bo takich rzeczy się zapomina, jak cały czas robimy te same tematy z rozszerzenia, a nie mamy żadnego powtórzenia wiadomości – odparł Emil, z którym to Eliza zaczęła siadać na większości lekcji.

Dopiero w ostatnim roku szkoły zorientowali się, że całkiem dobrze się dogadują. Choć chłopak był klasowym śmieszkiem, charyzmatycznym i lgnącym do ludzi, a ona do osób ze szkoły miała nastawienie niezbyt życzliwe, co najwyżej neutralne i mało o niej było wiadomo, znaleźli dużo wspólnych tematów. Jedyne, co denerwowało rudowłosą to poruszanie kwestii Markowskiej. Czuła się wtedy niczym pod ostrzałem. 

7:21Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz