Rozdział 25

148 4 6
                                    

- A więc, zmierzacie w stronę Samotnej Góry. - rosły mężczyzna przechadzał się po ogromnym pomieszczeniu, trzymając pełny mleka gliniany dzbanek. Cała kompania znajdowała się w jadalni, po tym jak gospodarz zaprosił ich na śniadanie. Pokój był bardzo duży, a ściany zrobione z drewna. Wszystkie meble były o wiele większe od normalnych rozmiarów. Na samym środku pomieszczenia znajdował się ogromny stół, przy którym siedziały krasnoludy i zajadały się pysznymi miodownikami, specjalnościami Beorna. Ariel siedziała tuż przy młodszym księciu Ereboru, w ciszy delektując się niesamowitym jedzeniem. Jej wzrok co jakiś czas uciekał w stronę Thorina, który oparty barkiem o drewnianą belkę, obserwował swoją kompanię. Na samą myśl o wydarzeniu, które miało miejsce kilka godzin wcześniej, na jej usta wkradał się nieśmiały uśmiech, a na policzki zdradziecki rumieniec. Nie zamieniła ani słowa z krasnoludem od tego czasu. Jedynie ich spojrzenia spotykały się, lecz później oboje odwracali wzrok. Ich gra była niczym dwie kręte drogi, które krzyżowały się ze sobą, zaraz się prostując. Los tej dwójki nie był znany żadnemu śmiertelnikowi. Był zapisany w gwiazdach, a odczytać potrafił go jedynie Mänwe. - Musicie przedostać się przez Mroczną Puszczę. Nie będzie to łatwe.

- Pójdziemy ścieżką elfów. Nadal jest bezpieczna. - odpowiedział zmiennokształtnemu Gandalf, wypuszczając obłoki dymu fajkowego ziela..

- Bezpieczna? - prychnął z drwiną Beorn. Krasnoludy i czarodziej spojrzeli zaintrygowani na mężczyznę, zaprzestając swoich czynności. Zmiennokształtny widząc pełną uwagę, jaką obdarowała go kompania, kontynuował. - To nie są elfy z Rivendell. Mieszkańcy Leśnego Królestwa są niebezpieczni. Nie lubią nieproszonych gości. Są groźne, jestem prawie pewien, że skończycie w lochach Thranduila. Zwłaszcza patrząc na fakt, że nie będzie on przystępny do waszej misji. A poza tym, nie dojdziecie żywi do granic Mrocznej Puszczy. Wszędzie roi się od orków, którzy chcą was zabić. - mężczyzna przerwał swój monolog, uważnie patrząc na zebranych. Jego wzrok spoczął na Thorinie, który pod wpływem jego słów poruszył się gwałtownie. Ich spojrzenia się spotkało, a Dębowa Tarcza zmienił swój wyraz twarzy na łagodniejszy. Nie miał już zaciętej miny. Zaczynał wierzyć w dobre intencje Beorna.

- Pomożesz nam? - padło z jego słów pytanie pełne nadziei. Zmiennokształtny ostatni raz przeleciał wzrokiem po krasnoludach i w końcu odrzekł, na co na twarzach wszystkich pojawił się mały uśmiech ulgi.

- Czego Wam trzeba?

***

- Jak myślisz, ile nam zajmie droga do Mrocznej Puszczy? - Frerin stanął obok elfki, stawiając swój tobołek na ziemi. Kobieta, podobnie jak inni, przygotowywała się do dalszej drogi. Miała już zapakowany prowiant i kilka par czystych ubrań. Pogoda tego dnia bardzo dopisywała. Świeciło słońce, dzięki czemu kompania mogła uprać i wysuszyć swoje rzeczy. 

- Kilka dni, może tydzień. Zależy to od tego, czy spotkamy po drodze orków. - Ariel zaprzestała mocowania swojej torby do siadła konia i wystawiła twarz w stronę słońca.  Dom Beorna i ogród był bardzo piękny. Wszędzie była zadbana roślinność. W powietrzu unosił się słodki zapach bzu, którego było pełno w północnej części ogrodu. Kobiecie i czarnowłosemu krasnoludowi udało się poznać głębiej skrywane czeluści ogrodu. Połowa jej nie chciała wyjeżdżać, lecz druga część pragnęła jak najszybciej znaleźć się w dawnym Królestwie Krasnoludów. Na samo wspomnienie miejsca do którego zmierzali, na jej ustach rozkwitł jeszcze większy uśmiech.

- Jesteś dziś niebywale radosna. Chyba zaczynam się o Ciebie martwić. - stwierdzenie blondyna sprowadziło ją na ziemie. Książe Ereboru dotknął jej czoła, żartobliwie sprawdzając temperaturę. - Nie masz gorączki?

- Spokojnie, nie musisz się martwić. Elfy tak łatwo nie chorują. - strąciła jego rękę, odchodząc o krok. Wzięła dwa z leżących obok na trawie czerwonych jabłek, z czego jedno przetarła rękawem i ugryzła. Natomiast drugie podarowała swojemu wierzchołkowi, który je ze smakiem schrupał. 

- Jeźdźcie bezpiecznie. - niespodziewanie obok nich pojawił się Beorn wraz z kompanią. Wszyscy siedzieli już na kucykach, gotowi do drogi. Ariel po chwili uczyniła to samo, wskakując na swojego towarzysza. Był to kary koń angielski. Elfka zdążyła już się z nim zaprzyjaźnić. Kobieta pogłaskała go uspokajająco po głowie, gdy zarżał i się cofnął. - Zwierzęta muszą wrócić do mnie. 

- I tak będzie. Dziękujemy Ci Beornie. - Thorin skinął głową w kierunku zmiennokształtnego i ruszył na przód. Za nim poszła w jego ślady kompania, ustawiając się parami w kolumnie. Gdy czarnowłosy się obejrzał, jego wzrok spoczął na Ariel, przez co na jej policzki wkradł się rumieniec, a na ustach zawitał nieśmiały uśmiech. Mężczyzna odpowiedział jej tym samym, po czym spiął kuca i ruszył na przód. Czekała ich jeszcze nie mała droga do pokonania, ale podnosił ich na duchu fakt, że byli bliżej niż dalej od ostatniego Królestwa Krasnoludów. 

***

Zapadał zmrok, gdy kompania pojawiła się przed wejściem do Mrocznej Puszczy. Słońce powoli zachodziło za horyzont, lecz piękno tego zjawiska przyćmiewała czarna aura, którą wytwarzał las. Kompania, zsiadłszy z kuców, zaczęła odpinać torby od siodeł. Jedynie Gandalf nie zajmował się tym co inni, podszedł do granicy Puszczy, ostrożnie zagłębiając się w nią.  Minął zaledwie kilka drzew gdy ujrzał wysoki, biały pomnik. Pomnik zmarłej Królowej Leśnych Elfów. Nimloth, bo tak miała na imię żona Thranduila, była niesamowitą elfką. Dobra, pomocna i niezwykle wrażliwa - takie cechy opisujące niewiastę zapadały w pamięć mieszkańcom niegdyś Zielonego Lasu. Po jej śmierci w czeluściach Gundabadu, Król pogrążył się w wiecznej żałobie. Zamknął się w sobie, nie dopuszczając nikogo do swoich myśli. Nawet jedynego syna, który tak bardzo przypominał mu jego zmarłą ukochaną. Zielony Las co raz bardziej pogrążał się w mroku, aż w końcu ogarnięty czarną magią, został przezwany Mroczną Puszczą. Dlatego teraz, ponury i niesamowicie cichy był nieodgadniętą tajemnicą. Nie było słychać żadnych dźwięków wydawanych przez zwierzęta. Wydawało się, że oprócz kompani, nie było tam ani jednej, żywej duszy. 

Gandalf, odgarnąwszy liście cały zbladł i cofnął się o krok. Ujrzał bowiem znak Czerwonego Oka. Pogrążył się w zadumie i przerażeniu, dlatego nie usłyszał nadchodzących niziołka i elfki. Gdy w końcu do niego dotarły hałasy, gwałtownie odwrócił się machając swoim kijem. Ariel w ostatniej chwili zdążyła kucnąć, bo być może teraz by masowała bolącego siniaka na głowie. 

- Gar- cin seen anything, Mithrandir? (Have you seen anything, Mithrandir?) - elfka prędko zadała pytanie w swoim ojczystym języku, widząc  nietęgą minę czarodzieja. Ten nie odpowiedział wprost, odzywając się do reszty kompanii.

- Musze coś załatwić. -  Szary mag zawrócił, szybko wychodząc poza granice przeklętej Puszczy.  - Mojego Konia zostawcie! - zwrócił się do krasnoludów, zajmujących się zwierzętami. Wśród Kompani nastąpiło poruszenie, przeplatane ze strachem. Rozeszła się bowiem opinia, że gdy tylko czarodziej ich opuszczał to wpadali w niezłe kłopoty.

- Zostawiasz nas? - zapytał zrozpaczonym głosem niziołek, próbując nadążyć za wręcz biegnącym czarodziejem,

- Będę czekał na was na płaskowyżu, nie wchodzicie sami do Góry. A, i strzeżcie się w lesie. To nie jest już ten dawny Zielony Las. - tu zwrócił się bezpośrednio do elfki, która zapamiętała nieco inaczej Puszczę. Kiedyś, gdy wędrowała do Dale, to ten las tętnił życiem. Teraz, rzeczywistość diametralnie różniła się od przeszłości. - Nie schodźcie ze ścieżki. Kto chodź raz ją opuści, już nigdy jej nie odnajdzie. Nie dajcie się zwieźć czarnej magii, pod żadnym pozorem nie dotykajcie wody. Jest ona zaczarowana. 

Zakończywszy przemówienie, wsiadł na swojego wierzchołka. Odwróciwszy się po raz ostatni, posłał słaby uśmiech Bilbowi i spiął konia. Jeszcze przez kilka następnych minut, krasnoludy patrzyły jak Gandalf znika im z oczu.  

- Musimy ruszać, nie mamy czasu do stracenia. 

𝔻𝕚𝕣𝕥𝕙𝕒𝕧𝕒𝕣𝕖𝕟 || 𝐇𝐨𝐛𝐛𝐢𝐭Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz