Rozdział 40 - Na czym stoimy?

883 35 20
                                    

Draco przemierzył pełny korytarz, nie zwracając uwagi na utkwione w nim damskie spojrzenia. Miał na głowie większe zmartwienia, a konkretnie jedno. Nie widział Granger od czasu ich rozmowy i sam nie wierzył, ale naprawdę zaczynał się martwić. Unikała go? Cóż, nie mógł jej winić, w końcu ostatnio trochę go poniosło. Był pijany i nie wiedział co robi, a przynajmniej cały czas tak sobie wmawiał. Tak było mu łatwiej. Miał nadzieję, że powodem, dla którego jej nie widział, było właśnie to. Gdyby coś jej się stało... Ale wtedy przecież Potter i Weasley'owie nie chodziliby tak beztrosko po szkole, śmiejąc się co rusz. Na pewno zauważyliby, gdyby coś było nie tak, czyli jednak mógł być pewny, że problemem był on.

Poczuł ulgę? Nie, raczej tak by tego nie nazwał. Podświadomie, bardzo niechętnie musiał przyznać, że trochę go to bolało. Miał tylko nadzieję, że ten mały błąd nie wykluczył go już na zawsze, choć z jakiegoś powodu wydawało mu się, że dziewczyna lepiej znosiła jego arogancję niż chamstwo niż to, co powiedział ostatnio. Ale czy to nie działało na niego jeszcze bardziej przyciągająco? Każda jej próba odsunięcia się, każda ucieczka, sprawiały tylko, że jeszcze bardziej chciał mieć ją przy sobie. Cóż, może nie dosłownie. W każdym razie chciałby móc z nią rozmawiać i słyszeć jej śmiech, który działał na niego bardziej kojąco niż hektolitry alkoholu.

Po agresji bijącej od Todorova w ostatnich dniach uznał, że w końcu go zostawiła. I dobrze- z dwóch powodów. Po pierwsze, Voldemort ma karę, której sobie zażyczył, a on Draco Malfoy, pożyje jeszcze trochę dłużej. Po drugie w końcu mógł przestać się przejmować Todorovem i jego śmiesznymi sposobami manipulacji dziewczyną. Tacy jak Matt czy nawet on nie mogliby mieć pojęcia o miłości, no bo skąd? Odczuwał przy tym lekką satysfakcję, ale to zeszło już na drugi tor. Nie miał pojęcia kiedy, ale jej bezpieczeństwo stało się dla niego ważniejsze niż własne przyjemności, co było dość absurdalne, zważając na fakt, że coraz bliżej było do trzeciego zadania i jego najważniejszej misji. Nie było nawet sensu myśleć, że uda mu się ją uratować, ale chciał, żeby do tego czasu otrzymała jeszcze jak najlepsze życie- bez niego, Todorova, Voldemorta i innych trudności. Zasłużyła na to chyba bardziej niż ktokolwiek inny. 

I wtedy ją zobaczył. Pierwszy raz od trzech dni ujrzał jej rumianą, roześmianą twarz, zbyt zajętą rozmową, żeby mogła dostrzec jego. Te wesołe iskierki przeskakujące w jej oczach i gestykulacja, w której nie miała sobie chyba równych, lekko zmarszczony nos i idealnie równe zęby. Była tak naturalna i piękna zarazem, że chyba tylko głupiec nie chciałby mieć jej na własność. Przerażały go te myśli, ale teraz był już pewny, że gdyby tylko był kimś innym, nie odpuściłby jej tak łatwo, nie pozwoliłby jej odejść, kiedy już raz by ją zdobył. Właściwie to słowo może nawet nie było zbyt trafne. Nie chodziło tu o sam fakt zdobycia- choć musiał przyznać, że jej niedostępność tylko dodawała jej uroku- ale przede wszystkim o to, że zasługiwała na to, żeby ktoś pokochał ją całym sercem i oddał jej siebie w stu procentach. Zasługiwała na najwspanialszego mężczyznę na Ziemi, ale on nigdy nie miał być tą osobą. Ona jako pierwsza pokazała mu, że ma serce i był jej cholernie wdzięczny, bo w jego życiu już nigdy nie miał się pojawić ktoś taki. Z drugiej strony, dobijało go to od środka. Chciałby móc do niej podejść, wziąć ją w ramiona i po prostu pozwolić sobie na chwilę rozkoszowania się jej obecnością, dotykiem, zapachem, a nawet głosem, który był gładki i spokojny, jak tafla jeziora. 

W pewnym momencie jej wzrok przesunął się z Rona w jego stronę i aż zbyt szybko, żeby zdążył się opanować, ich spojrzenia się spotkały. Poczuł całym sobą tęsknotę, która przepełniała jego serce przez te trzy, okropnie długie dni i ulgę, że w końcu choć na chwilę mógł znów zakosztować jakkolwiek kontaktu z Gryfonką. Ona wydawała się speszona i zagubiona, ale przez jedną sekundę zdało mu się, że w jej oczach ujrzał coś na kształt bólu i takiej samej tęsknoty, jaką on skrywał w sobie. Wokół było tyle ludzi, panował bałagan i zewsząd dochodziły krzyki, ale na ten jeden moment zapomniał o całym otoczeniu i znów liczyła się tylko ona. O ironio, jeszcze jakiś czas wcześniej podszedłby tylko po to, żeby zniszczyć jej cały dzień, a teraz bał się wykonać jakikolwiek ruch, żeby ta chwila się nie skończyła. Było w tym coś sentymentalnego i bolesnego, coś jak pożegnanie, choć przecież wiedział, że jeszcze będą się widywać i będą musieli ze sobą rozmawiać. "Ale nie w ten sposób, prawda?"- podpowiedział mu jakiś cichy głosik w głowie. Tak, to musiał być ostatni raz, kiedy pozwolił sobie na chwilę słabości i chyba właśnie dlatego tak bardzo ją przeciągał.

Tu i teraz ~ DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz