Minęło kilka dni.
Na spotkaniach z panią psycholog... Było okropnie. I to nie tylko dlatego, że za pierwszym razem spotkanie się z jakiegoś powodu przełożyło i musiał widywać się z tą okropną nauczycielką, na której widok Roger zawsze dziwnie się czerwienił. Nie. Ta psycholog... Ta kobieta miała jakiś dar w oczach, który sprawiał, że człowiek od razu zalewał się łzami i mówił wszystko jak leci, co leżało mu na sercu.
Matt wiedząc, że będzie musiał chodzić do tej kobiety jeszcze przez rok, był przerażony i wracając do swojego pokoju, cieszył się tylko z tego, że korytarze były puste i nikt nie widział go jak idąc, dosłownie beczy. Powiedział wszystko: o tym, że brat jego dziadka zmarł przy budowie domu w Wallberswick, zaniedbujących chłopca rodzicach, o śmierci wujka Ronniego, o złym samopoczuciu babci, Jeromie który wyjechał do Holandii, o Sarah będącej w ciąży z Abdulem, z którym miała chłopca adoptować, o złamaniu przez nich obietnicy, o tym, że Jerome tak po prostu odmówił przyjęcia go do siebie, o tym, że babcia zmarła z zatrucia, o tym, że widział ciało matki wiszącej na sznurze, że był podejrzewany –prawdopodobnie za morderstwo, że ma ojciec iść przez to do więzienia, o tym, że opiekował się nim Siergiej... Że on, obecnie posiadający imię „Matt", jest teraz tutaj, w sierocińcu, gdzie oczywiście na starcie już wdał się w bójkę i prawie stracił psa. Że uratowało go dziwne rodzeństwo, które... No, dobrze, o tym, że coś od niego chcą, to wolał nie mówić.
Patrząc na ilość rzeczy, które wymienił, po raz kolejny zdał sobie sprawę, że wszystkie te wydarzenia brzmią jak z jakiegoś horroru i zastanawiał się, jakim cudem to wszystko udało mu się przeżyć i z miejsca nie zwariować.
Gdy w końcu przestał beczeć na łóżku, przypomniał sobie jak wreszcie po pięciu dniach zdolny był w ogóle do zjedzenia czegokolwiek na stołówce. W tym przypadku śniadania. To było jeszcze przed którąś wizytą u psycholog, przedtem, jak dzieci szły do szkoły.
Siedział samotnie przy jednym ze stolików, którego nikt nie chciał zająć i z lekkim wyrzutem obserwował potworzone grupki młodszych i starszych dzieciaków, śmiejących i rozmawiających ze sobą. Już dopijał swoją herbatę, z zamiarem pójścia do Rogera i ubłagania o kolejny dzień zjedzenia samotnie (ściągając na siebie przez to giga wrzask – ten koleś widocznie był z tych osób, które temperament mają tak odpowiedni do pracy z dziećmi, jaki mają moherowe babcie na widok pójścia w dresach do katolickiego kościoła), lecz w tym momencie do jego stołu przysiadła się dwójka dzieci, które poznał już kilka dni wcześniej.
– Jest sprawa – Zaczął Mello – Ponieważ PRZEZ CIEBIE mamy problemy z tym, że Roger nas wtedy złapał podczas długiej...
– Przeze mnie... MNIE?! – Obruszył się Matt – Przecież to wy mnie zagadaliście! A konkretnie to...!
– Nie przerywaj mi – Rzucił ostro blondyn, na co czarnowłosy się natychmiast zamknął – Roger nas złapał, bo sobie tam stałeś jak debil przy gabinecie Wammy'ego, a jesteś nowy. My wiemy, kiedy ktoś jest nowy bo w zasadzie znamy tu wszystkich. Po za tym, wisisz nam coś za to, że Roger dosapał się do nas po incydencie z pralni, gdy ratowaliśmy ci tyłek.
– I? – Mruknął czarnowłosy, oczekując jakiejś puenty.
– Musisz coś dla nas zrobić, co odkupi twoje winy – Odezwała się więc Aurora.
– Odkupi winy? – Powtórzył Matt, unosząc brwi do góry. Czuł że to jedna z dziwniejszych rozmów w jego krótkim, ośmioletnim życiu.
– Wykradniesz to, co Roger ma u siebie w tym jego gabineciku – Wyjaśnił Mello, po czym poprawił – No, w zasadzie gabineciku Wammy'ego, ale to Roger bardzo chętnie konfiskuje rzeczy i wkłada do specjalnych szafek. Chyba nawet ich nie zamyka, bo on i Wammy są pewni na tyle, że nikt się tam nie dostanie. Zadanie masz więc ułatwione, po prostu idź i to zrób. W nocy wszyscy śpią.
CZYTASZ
✝︎ Eter ✝︎
Fanfiction"Mail nie żyje. Zmarł pod koniec kwietnia, dwa tysiące ósmego roku (...)" Wychowywany w zaburzonej rodzinie, malutki Mail niczego bardziej nie pragnie od bycia kochanym. Na skutek tragicznych wydarzeń, trafia do sierocińca Wammy's House na obrzeżac...