vingt-huit

130 4 2
                                    

schoethe w końcu, specially for my sib in angst uwu; kinda ghostbusters/paranormal enthusiasts au?

not-chiller:
ile mam jeszcze na ciebie czekać, starcze, te pieprzone duchy pouciekają -sch.

Johann Wolfgang van Goethe w takich chwilach, jak ta, naprawdę czasami czuł dojmującą pokusę, aby rzucić ciętą ripostą i zazwyczaj od okazji takich się nie uchylał, zaczynając często rozwinięte polemiki między nim a jego formalnie—wspólnikiem. Teraz nie zrobił tego tylko dlatego, że doskonale wiedział, do czego tamten pije. Mianowicie, do tego, że lekko, leciuteńko zapomniało mi się o ich planowanej eskapadzie do losowej opuszczonej rudery, gdzie Schiller upierał się szukać zjaw. A on, jako dobry przyjaciel (i simp, jak często podkreślał zadowolony z siebie Friedrich), przystał na jego propozycję, bo miał dziwną słabość do spełniania przynajmniej części kaprysów drugiego amatora stworzeń nadnaturalnych. Wytrzymywał nawet to, że w mieszkaniu młodszego chłopaka zawsze walały się powoli gnijące jabłka, bo ten rzekomo lubił ich zapach. Naprawdę, wybredny był bardziej od niejednej kobiety, a równocześnie otaczał się takimi świństwami. Tyle dobrego, że po tych paru latach znajomości w miarę do tego przywykł i nie raziło go to aż tak bardzo.

Matko, naprawdę stawał się simpem z krwi i kości. O ile takie zachowanie było zrozumiałe kiedy, na przykład, Fritz zapadał na kolejne choroby, najczęściej takie z okropnym kaszlem w pakiecie, tak normalnie czuł się jak mężczyzna z wyjątkowo kapryśną żoną. Nie cały czas, ale zdarzało się.

immasimp:
Przecznica i jestem, spokojnie -g.

immasimp:
Gdybym się nie spieszył, poczekałbym na autobus jak człowiek, a tak biegnę, chyba skończę z zawałem -g.

not-chiller:
daję Ci drugą młodość, nie narzekaj -sch.

Nie, żeby się z tym nie zgadzał, ale byłoby mu bardzo miło, gdyby chociaż raz ta druga młodość nie wiązała się z losowym wysiłkiem fizycznym, na jaki zdobył się przez młodszego mężczyznę. W końcu, dogorywającym truchtem dotarł na umówione miejsce, zgiął kręgosłup nieznacznie i złapał oddech, zanim ocenił wzrokiem ich dzisiejszą miejscówkę do szukania wszelkiego rodzaju podejrzanych stworów. Stary dom, sprzed około dwustu, dwustu pięćdziesięciu lat, zaniedbany i opuszczony przez wszystko i wszystkich oprócz karaluchów, szczurów i pająków. Bajeczna sceneria do horroru klasy B, chciałoby się rzec.

— Jesteś, no! Zawsze się gdzieś szlajasz, jakbyś co najmniej podróżował po całym świecie i wpadał tu raz na rok.

Z najwyższym niezadowoleniem, na jakie było go stać, Johann spojrzał w górę — perfidnie w górę, niech przeklętym będzie dzielące ich dwadzieścia jeden centymetrów wzrostu! — i zmarszczył nos. Friedrich wyglądał zaskakująco przyzwoicie; nawet jego burza blond loków wydawała się wyjątkowo ujarzmiona zielonkawą frotką, co zdarzało się nieczęsto. A może to kwestia tego, że Goethe miał mroczki przed oczami po tym niespodziewanym treningu.

— Bogatemu nie zabronisz.

— Sugerujesz nam teraz relację w stylu cukrowych rodziców? Weź staruszku. To co najmniej dziwne.

— Zdążyłeś już się obeznać z tym, kto miałby się tu pojawiać, jeżeli chodzi o zjawy? — postanowił zmienić temat, żeby już nie przeciągać. — Mniemam, że miałeś czas.

— Aż za dużo, dzięki. Mieszkał tu jakiś taki trzepnięty doktorek, gdzieś w osiemnastym, dziewiętnastym wieku i dowiedziałem się, że lokalni uważali go za paktującego z diabłem. No wiem, że brzmi jakby po prostu znał się na medycynie lepiej niż jego koledzy, albo robił zwykłe eksperymenty, nie patrz tak na mnie. Może to tylko miejska legenda, ale dużo ludzi mówiło o tym, że czasem mówił coś do jakiegoś Mefistofelesa, często przydarzały mu się podejrzanie dobre rzeczy, a finalnie zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. I nikt z kolejnych lokatorów nie wytrzymał tu za długo.

𝐄𝐗𝐄𝐑𝐂𝐈𝐓𝐀𝐓𝐈𝐎𝐍𝐄. 𝐡𝐞𝐚𝐝𝐜𝐚𝐧𝐨𝐧𝐲 𝐨 𝐫𝐨𝐦𝐚𝐧𝐭𝐲𝐤𝐚𝐜𝐡Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz