Rozdział dwudziesty piąty

649 67 626
                                    

Za Alicją i Frankiem wkroczył wesoły i rumiany aż po same uszy James z uwieszoną na jego ramieniu Lily. Potterowie sprawiali wrażenie do tego stopnia przejętych sobą, że nawet nie spostrzegli siedzących w salonie Amelii i Syriusza — w zupełnym przeciwieństwie do Alicji, która na ten widok niemal pisnęła. Frank z kolei stanął nieruchomo w korytarzu na szeroko rozstawionych stopach i wpatrzył się w nich, jakby za nic w świecie nie mógł uwierzyć, że tam byli.

A byli naprawdę — bardzo blisko siebie, co Amelia uświadomiła sobie dopiero teraz — w odległości nie większej niż pół stopy i stykający się ze sobą kolanami, bo żadne z nich nie chciało przerywać tej przyjemnej namiastki dotyku. Trwali w ciemności rozproszonej wąskimi pasmami dopalających się knotów świec na parapecie i w blasku własnych, upojonych emocjami oczu.

Świst ręki Alicji i bolesny jęk Franka przywołał uwagę wszystkich obecnych w domu osób. Nawet Lily, która chichotała zalotnie w ucho spieczonego na bordowy kolor Jamesa, zamilkła.

— O, jesteście — oświadczyła Amelia, nawet nie siląc się na zaskoczenie. Posławszy Syriuszowi krótkie, porozumiewawcze spojrzenie, wstała z kanapy i zgarnęła torebkę z oparcia. — Chłopcy śpią u was w sypialni. Byli bardzo grzeczni. Nakarmiliśmy ich tostami, kąpiel i mycie zębów odpuściliśmy.

— Potwierdzam, że tak było — oświadczył Syriusz, zrywając się za nią z kanapy. — O balu opowiecie jutro, my tymczasem zmykamy.

— Ale że tak razem? — zdumiał się James, spoglądając uważnie na przyjaciela i dociskając okulary do nasady nosa w geście, który Amelia podejrzała u niego już dawno temu, gdy któregoś razu zleciała do salonu Łapy z mokrymi włosami. — Czy wy...

Lily nadepnęła Jamesowi na stopę, na co ten natychmiast urwał wątek.

— Tak, tak, idźcie sobie. — Rogacz przybrał jedną ze swoich udawanych masek obojętności i machnął nonszalancko ręką w kierunku drzwi. — Jutro się zgadamy.

Podążywszy do przedpokoju, pospiesznie zgarnęli swoje rzeczy — Amelia błękitną pelerynę, Syriusz nieśmiertelną kurtkę, i wyszli na zewnątrz, odprowadzeni przez cztery pary czujnie obserwujących ich oczu.

Ledwie trzasnęły drzwi, Syriusz obrócił się w jej stronę.

— Zdradzał cię?

Amelia potrzebowała chwili, by zorientować się, o czym mówił. On z kolei nie sprawiał wrażenia wytrąconego z tematu — co najwyżej zmartwionego i zaniepokojonego.

— To nie ma znaczenia — odpowiedziała spokojnie. — Ja też mam swoje za uszami, o czym doskonale wiesz. Rozstaliśmy się jako para przyjaciół.

— Żałujesz?

— Ani trochę. Dostałam wczoraj sowę od Milana. Wyjechał na weekend ze swoim... — urwała w porę, mając na uwadze fakt, że Syriusz nie wiedział jeszcze o aspekcie, który tak znacząco ułatwił jej rozstanie z Milanem. — Swoją sympatią i... Jest teraz najszczęśliwszy na świecie.

— A ty?

Pora była zdecydowanie zbyt późna na tak poważne pytania, miejsce również nieodpowiednie, ale Syriusz wcale nie wyglądał, jakby miał zamiar odpuścić.

— Ja... — urwała, bo z prawej strony, zza ściany lub okna dobiegło ją wyjątkowo siarczyste przekleństwo. Zaszurał fotel, zatrzeszczała szyba, coś ciężkiego zwaliło się na podłogę.

Nie musiała się nawet oglądać, by dostrzec rozkwaszone w oknie odbicie Jamesa i wepchniętą pod jego pachę głowę Franka. Gdzieś w pustej przestrzeni tego obrazu mignęły jej ciekawskie oczy Lily, które — złapane na gorącym uczynku — mrugnęły w panice i zanurkowały w parkiet, pozostawiając po sobie jedynie wicher długich, lewitujących w powietrzu włosów o kasztanowej barwie. Znad burzy kosmyków spozierała kolejna para lśniących, okrągłych oczu, które najpewniej należały do Alicji.

Coś się kończy, coś się zaczyna 2 • Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz