Rozdział dwudziesty czwarty

617 62 1.4K
                                    

 Przeczucia rzadko kiedy bywają zwodnicze — zwłaszcza jeśli dotyczą najbliższych przyjaciół. Amelia po raz kolejny miała okazję się o tym przekonać, gdy, stanąwszy przed posesją Longbottomów, zamiast Alicji ujrzała osobę, którą całym sercem pragnęła jeszcze kiedyś zobaczyć.

— Syriusz! — pisnęła, ostatkiem rozsądku powstrzymując się przed rzuceniem mu się na szyję.

— Amelia? — Zdumiony Syriusz cofnął się chwiejnie w głąb przedpokoju i zamrugał powiekami, jakby spodziewał się, że lada chwila mogłaby zniknąć.

— CIOCIAAAA!!! — wrzasnął chór dziecięcych głosów Harry'ego i Neville'a. Chłopcy natychmiast zerwali się z podłogi i puścili się biegiem, by ją powitać.

— Mam nowom miotełkę! — pochwalił się Harry, fikając radośnie wokół jej osi. Nawet nie zdążyła rozsznurować jednego buta, gdy już pociągnął ją za rękę do salonu. — I róscke tes!

— A ja cytankę! — zawtórował równie entuzjastycznie Neville i chwycił ją za drugą dłoń. — Cytanki są supel!

— Hej, chłopcy, dajcie cioci chwilę. — Syriusz kucnął przy maluchach i objąwszy ich obiema rękami w pasie, przyciągnął do siebie, by mogła zyskać nieco więcej przestrzeni w ciasnym przedpokoju.

— Ale ciociaaaa... — zawodził Neville płaczliwym tonem, nie chcąc puścić jej dłoni.

— Ciociaaaa — zabuczał naśladowczo Harry, zgrywając się melodią z Neville'em.

— Harry, mam dla ciebie misję — rzekł Syriusz poważnym tonem, na którego dźwięk malec od razu zamilkł. — Idź, poszukaj Neville'a w sypialni rodziców. A ty, Neville — przeniósł spojrzenie prosto na małego Longbottoma — poszukaj Harry'ego u siebie w pokoju.

— To misja? — dopytał Neville z rozszerzonymi z wrażenia źrenicami, którymi wpatrzył się w Syriusza.

— Tak, Nev, to bardzo ważna misja — przytaknął ze śmiertelną powagą i stanąwszy prosto, klasnął ostrzegawczo w dłonie. — CZAS, START!

Rozchichotany Harry potruchtał na lewo do sypialni, a rozemocjonowany wizją misji Neville od razu skierował kroki w prawe skrzydło korytarza, by jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.

— Mamy jakieś pięć minut — odetchnął Syriusz i podążył za Amelią w głąb domu.

Salon Longbottomów tymczasowo stał się bitewnym areałem figurek smoków i żmijoptaków, które — ustawione na przeciwległych krańcach ławy — pluły na siebie najróżniejszej maści substancjami, pozostawiając wielobarwne ślady wszędzie tam, gdzie sięgało ich pole rażenia. Pod stołem leżały strącone z głównej linii frontu figurki sklątek i hipogryfów. Jedyna wolna przestrzeń, która do tej pory stanowiła umowną linię pomiędzy kuchnią a salonem, została zagrodzona przez bazę złożoną z krzeseł, koców i parasoli.

Na ten widok Amelia uśmiechnęła się z rozczuleniem — sama do siebie.

— Nie wiedziałam, że prowadzisz domowe przedszkole.

— Miałaś chyba na myśli mini zoo — parsknął, prowadząc ją do kuchni, która na ten moment stanowiła ostatni, niezdobyty przez chłopców bastion. — Jest ciężko, ale jeszcze daję radę. Co cię tutaj sprowadza?

Chytry plan pogodzenia nas ze sobą pod kryptonimem „zajmij się moim dzieckiem".

Bystre spojrzenie Syriusza zawieszone w jakimś punkcie nad czołem Amelii i charakterystyczna iskra w oku podpowiadały jej, że jemu również nasunęło się podobne, jak nie identyczne spostrzeżenie.

Coś się kończy, coś się zaczyna 2 • Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz