Rozdział dziesiąty

618 62 758
                                    

Poprzedni tydzień obfitował w tyle zaskakujących, nieprawdopodobnych i zupełnie przypadkowych spotkań oraz zdarzeń, że Amelia naprawdę ucieszyła się, gdy wreszcie się skończył.

Weekend częściowo zrekompensował jej trudy ostatnich dni. Po sobotnim obiedzie u rodziców udała się wraz z Edgarem na Pokątną, by wybrać pluszowego hipogryfa dla Susie. Było to nie lada wyzwaniem, by, zgodnie z życzeniem, hipogryf posiadał żółtą plamkę na czole, ale ostatecznie udało się rozwiązać ten problem za pomocą magii. Niedzielny poranek upłynął im na oglądaniu zdjęć z dzieciństwa i obmawianiu poszczególnych, mniej lubianych członków rodziny, popołudnie spędzili, konsumując czekoladowe naleśniki od Floriana Fortescue, a wraz z nadejściem wieczora świstoklik w postaci krótkiego, splątanego fragmentu włóczki spuchł Edgarowi w torbie, sygnalizując porę powrotu do Irlandii – i w końcu nadszedł kolejny stresujący poniedziałek, niszczący ostatnie chwile spokoju i przerywający tę przyjemną sielankę, w którą porwał ją starszy brat.

Po triumfie Armat z Chudley w meczu z Singapurem Amelia nadal nie otrzymała żadnego listu od Milana, mimo że spodziewała się długiego na kilka stóp sprawozdania z przebiegu całej rozgrywki i pełnego euforii opisu wrażeń po wygranej. Nic takiego jednak nie otrzymała – jej narzeczony milczał. Amelia zbagatelizowała w myślach tę ciszę, stwierdzając, że zapewne Armaty były w drodze do Japonii. Brała też pod uwagę fakt, iż poczta w Azji mogła weekendami przeżywać zastoje w wysyłaniu listów i paczek do Europy albo zwyczajnie Milan wraz z całą drużyną wybrał się na trzydniowe świętowanie wspólnego sukcesu, z którego jeszcze nie wrócił. Ona także zdecydowała się na razie nie odzywać. W związku z Syriuszem dręczyły ją koszmarne wyrzuty sumienia, dlatego postanowiła sobie, że w poniedziałek uda się z nim na Grimmauld Place i raz na zawsze rozprawi się z przeszłością, pomyślnie zakańczając sprawę byłego chłopaka.

Piąta po południu w poniedziałek nie była godziną, na którą Amelia z utęsknieniem by wyczekiwała. Wręcz przeciwnie – cały weekend odsuwała od siebie poczucie niewypełnionego obowiązku i wiążącą się z nim konieczność złożenia wizyty Syriuszowi. Zawzięte próby nabrania przez nią dystansu skutkowały jedynie kolejnymi niepowodzeniami, gdyż liczne uszczypliwości ze strony Edgara ani na chwilę nie dawały jej o tej sprawie zapomnieć.

Z rosnącymi w sercu obawami aportowała się pod adres wskazany na liście od Łapy. Gdy stanęła przed dwupiętrowym, murowanym domem z licznymi kwadratowymi okienkami, układającymi się w ścienną panoramę, i dwiema spadzistymi wieżyczkami, próbowała sobie przemówić do rozsądku, że to jest tylko dom Syriusza, do którego wchodzi na dosłowną chwilę. Nie mogła jednak powstrzymać się przed wrażeniem, jakby była małą owieczką podążającą prosto do paszczy wygłodniałego, ryczącego lwa.

Nie mogąc nigdzie zlokalizować kołatki, zapukała energicznie we framugę. Nie minęła minuta, gdy Amelia usłyszała zgrzyt odbezpieczanych zasuwek i przeciągły jęk zawiasów. Drzwi otworzyły się, a w progu przywitał ją lekki, zadziorny uśmiech Syriusza. Szare oczy o dużych źrenicach rozszerzyły się i rozbłysły na jej widok.

– Od kiedy nosisz okulary? – zagadnął, przyglądając się jej uważnie.

Machinalnie sięgnęła dłońmi do skroni, by zdjąć z nich szkła o cienkich, pozłacanych oprawkach. Okulary zbiegały się w szpice w górnych kwadrantach, które nadawały im fikuśnego, kociego wyglądu. Było to lekką fanaberią z jej strony, w dodatku zupełnie niepasującą do powagi Ministerstwa, ale Amelia zanadto się tym nie przejmowała. W pracy nosiła je nieprzerwanie przez kilka godzin, wobec czego po jakimś czasie przyzwyczajała się do nich na tyle, że zapominała o ich obecności na własnym nosie.

– Nie, nie zdejmuj ich – mruknął, odsuwając się, żeby umożliwić jej przejście.

Przestąpiła przez próg, a Syriusz od razu zamknął za nią drzwi. Obróciwszy się twarzą do niej, zmrużył powieki, spojrzał na okulary, a następnie otaksował jej prostą, urzędniczą szatę krótkim i bardzo przenikliwym spojrzeniem. To był ułamek sekundy, ale Amelii wydawało się, jakby w tym spojrzeniu dostrzegła cały wachlarz emocji – od zaskoczenia, przez zaintrygowanie, fascynację i żar, aż do wahania i niepewności. Mimo woli zerknęła na jego usta. Przygryzł dolną wargę na tyle mocno, że przebił zębami skórę.

Coś się kończy, coś się zaczyna 2 • Syriusz BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz