Rozdział 11. Alessandro//Zostanę ojcem!

1.6K 71 3
                                    

Krzyk, który usłyszałem po drugiej stronie słuchawki, sprawił, że zamarłem. Dobrze, że wcześniej zatrzymałem samochód, bo pewnie wypadłbym z drogi. Nie ma nic gorszego na świecie, niż strach o najukochańszą osobę.

Gdy pierwszy szok minął, moje serce zaczęło pompować krew z taką prędkością, że w uszach słyszałem szum niczym w wirującej pralce. Gdy połączenie zostało zerwane, działałem na autopilocie. Włączyłem aplikację namierzającą. Laura o tym nie wiedziała, ale kiedy do siebie wróciliśmy, zainstalowałem w jej telefonie aplikację, dzięki której mogłem śledzić położenie jej telefonu. Do tej pory nie miałem potrzeby, aby skorzystać z aplikacji. Ufałem mojej ukochanej. Poza tym aplikacja GPS zainstalowana była właśnie na takie okoliczności jak ta obecna.

Telefon Laury na szczęście wciąż był aktywny, więc natychmiast poznałem jej lokalizację.

Nieco się uspokoiłem, wiedząc, że do miejsca, w którym przebywała, było jedynie parę minut drogi. Oliviero zabrał ją do jednego z naszych magazynów Area Produttiva. Jadąc tam, zadzwoniłem do Jeremiego i Jacoba, którzy powinni być na terenie posiadłości i mogli w magazynie znaleźć się równie szybko, co ja. Potrzebowałem wsparcia, gdyż nie byłem pewny, co czekało mnie na miejscu. Oliviero mógł mieć swoją obstawę, ale czy się tym przejmowałem? Absolutnie nie. Nie zamierzałem czekać na wsparcie.

Zaparkowałem kilkanaście metrów od magazynu. Nie chciałem zdradzić swojej obecności warkotem silnika. Podchodząc do budynku z bronią w wyciągniętych dłoniach, usłyszałem strzał. Zamarłem, a potem wpadłem do środka pogrążony w amoku. Zamarłem po raz kolejny, widząc Laurę, leżącą nieruchomo na ziemi. Czarne myśli zalały moją głowę.

- Nie, nie, nie...

Dopiero po chwili zobaczyłem mężczyznę, leżącego kawałek dalej. Odwrócony był do mnie tyłem, wił się na ziemi i uciskał rękoma swoją łydkę, z której wypływała krew.

Nie było to Oliviero.

Puściłem się biegiem w stronę mojego anioła, mierząc cały czas w Domenico. Mogłem się domyślić, że facet będzie czegoś próbować, ale moi ludzie mieli go mieć na oku. Dario miał się nim zająć po akcji. Teraz nie dość, że sługus ojca dostanie nauczkę, to jeszcze będę musiał wymierzyć karę człowiekowi, którego miałem za oddanego przyjaciela. Już zacierałem rączki. Dawno nie spuściłem nikomu wpierdol.

- Co jej zrobiłeś!? - warknąłem, doskakując do starca.

Wcześniej ukląkłem przy Laurze i obróciłem delikatnie jej twarz w swoją stronę. Przyłożyłem ucho do jej buzi i z ulgą przyjąłem fakt, że oddychała. Wyglądała tak niewinnie. Jakby spała. Ale wtedy kawałek dalej dojrzałem strzykawkę.

- Co jej wstrzyknąłeś!? - powtórzyłem, łapiąc mężczyznę za ubranie i szarpiąc tak mocno, że jęknął. - Gadaj, jeżeli nie chcesz pożegnać się z życiem.

- Wszystko mi jedno. Możesz mnie zabić - wychrypiał, spluwając obok.

Przystawiłem mu pistolet do skroni.

- W taj chwili powiesz mi, co było w tej pieprzonej strzykawce, albo będziemy inaczej rozmawiać! Widzę, że Laura już zaczęła - dodałem, spoglądając na krwawiącą cały czas nogę.

Mężczyzna drżącą ręką sięgnął do kieszeni w marynarce i wyciągnął ampułkę z nazwą leku. Odebrałem ją od niego, ale nazwa leku nic mi nie mówiła. Traciłem cierpliwość i już miałem strzelić starcowi w drugą nogę, kiedy w do magazynu wpadli moi ludzie. Wstałem i podszedłem do Laury, biorąc ją na ręce, rozkazałem im zabrać Domenico do Mordowni, a potem przyjechać do szpitala, gdzie właśnie zabierałem mojego anioła. Gnałem na złamanie karku, zerkając na leżącą na tylnym siedzeniu ukochaną i dziękując Bogu, że droga była w miarę pusta. Martwił mnie stan Laury. Nic się nie ruszała, a na jej czole zaczęły zbierać się kropelki potu.

"W sercu gangstera" *tom III*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz