- Dam sobie za niego rękę uciąć. Czy to nie były przypadkiem twoje słowa? - zwróciłem się do Domenico, który siedział przede mną na drewnianym krześle z podłokietnikami, do których ciasno przywiązane miał swoje ręce. Spojrzał na nie panicznym wzrokiem, a potem przełknął ślinę. - Naciesz się tym, że jesteś jeszcze w komplecie, bo nie potrwa to długo.
- Zabij mnie - wycharczał słabo. Był ledwo żywy po tym, jak go potraktowałem jakąś godzinę temu. Wyładowałem na nim wszystkie frustracje, które nagromadziły się we mnie w ciągu ostatnich godzin, a może i ostatnich dni, a potem wyszedłem z Mordowni, żeby ochłonąć. Mało brakowało, a zakatowałbym go na śmierć. A nie był to jeszcze jego czas.
Odkładałam jego paskudną gębę raz za razem, żałując, że kiedykolwiek mu zaufałem. Przede wszystkim jednak każdy cios dedykowałem mojej ukochanej. Stałem naprzeciwko człowieka, który ośmielił się ją porwać. Najgorsze było jednak to, że wstrzyknął jej lek, który mógł zagrozić mojemu dziecku. Stałem naprzeciwko człowieka, który nie miał już po co żyć, bo odebrałem mu ukochane dziecko. Rozumiałem go. Teraz już wiedziałem, co czuł. To jednak nie zmienia faktu, że zadarł z niewłaściwym człowiekiem. Porwał i zamierzał zabić Laurę, mój najcenniejszy skarb.
Ona i dziecko, które nosiła pod sercem, byli całym moim światem. Zawsze będę o nich walczyć, zawsze będę ich chronić i zawsze będę wymierzać karę tym, którzy podniosą na nich choćby najmniejszy palec.
Domenico zawsze był dla mnie podejrzany, lecz po śmierci ojca udowodnił, że był oddany również mnie. Niestety jego syn okazał się pierdolonym zdrajcą. I naprawdę żałowałem, że zginął od jednej kulki. Jego ojciec zatem odbierze karę również za niego.
- Nie zasłużyłeś na śmierć. A przynajmniej nie na szybką - powiedziałam, po tym, jak zniżyłem się, żeby nasze twarze znajdowały się na równi. Jego nie przypominała już twarzy. Była to raczej bezkształtna masa, z której wyciekały różne płyny.
Byłem teraz w Mordowni sam. Tym razem nie potrzebowałem ani asysty, ani publiczności. Chciałem samodzielnie rozprawić się z Domenico. Poleciłem jedynie wezwać doktora Rabitto. Jego obecność za niedługo będzie tutaj niezbędna. Zamierzałem utrzymywać starca przy życiu tak długo, jak będzie to możliwe.
Gdy mężczyzna po raz kolejny poprosił o śmierć, podszedłem do stołu i chwilę przyglądałem się narzędziom, które miałem do wyboru. Mimowolnie przywołałem wspomnienie spojrzenia Laury, gdy oznajmiłem, że jej porywacz pożałuje tego, co zrobił. Pożałuje, bo śmiał podnieść rękę na moją kobietę, na mój najcenniejszy skarb. A od kiedy wiedziałem, że Laura nosiła pod serce dziecko, moje wkurwienie sięgało zenitu. Nie zrezygnowałbym z zemsty, nawet gdyby Laura na kolanach prosiła mnie o zmianę decyzji. Wiedziałem, że tego nie popierała, ale chyba akceptowała to, że nie było innego wyjścia. A jeżeli nie akceptowała, to będzie musiała zaakceptować. Nie zamierzałem się zmieniać. Nie w tej kwestii. Każdy robak zatruwający spokojne życie moim bliskim zasługiwał na jedno.
Nagle zapragnąłem wrócić do Laury jeszcze szybciej, niż planowałem do tej pory. Bo planowałem pastwić się nad więźniem, dopóki nie straciłby przytomności z nadmiaru bólu, a następnie wezwałbym Rabitto, żeby go ocucił. Dopiero wtedy zamierzałem zrobić to, co chodziło mi po głowie od wielu godzin. Zmieniłem zdanie. Wziąłem do ręki tasak i bez ostrzeżenia zamachnąłem się na unieruchomioną rękę starca. Przeraźliwy krzyk poprzedził jedynie świst powietrza. Ostrze noża było tak ostre, że bez problemu przecięło kość. Dłoń upadła na brudną podłogę, a z kikuta natychmiast trysnęła krew.
- Jeszcze z tobą nie skończyłam - syknąłem przez zaciśnięte zęby, schylając się do ucha więźnia. - Następnym razem więcej sobie porozmawiamy. Odpokutujesz też za Laurę i moje dziecko.
CZYTASZ
"W sercu gangstera" *tom III*
RomansaAlessandro i Laura w końcu są razem. Mogą cieszą się sobą i planować wspólną przeszłość. Niestety, jak to w gangsterskim świecie Caruso bywa, niczego nie można być pewnym na sto procent. Zwłaszcza, że na bliskich Don Alessandro wciąż czyhają jego ku...