Och, na bogów. Jak dawno nie było mnie w takiej formie na tej platformie. Aż nie wiem jakiego schematu się trzymać przy pisaniu. Ale nie o tym; bo spotykamy się dziś, by omówić pracę, której można powiedzieć, iż poniekąd się obawiałam. I nie mówię tu o strachu związanym z tym, że mogę nie podołać recenzji, ale o mieszanych uczuciach, jakie towarzyszyły mi, odkąd zdecydowałam się przyjrzeć opowiadaniu.
I tu muszę zacząć od okładki, a tym samym od mojego pierwszego zarzutu. Jestem stricte konsumentem, jeżeli chodzi o grafiki i jednocześnie o tyle prostym człowiekiem, iż lubię to, co ładne. Niestety obecna całkowicie mnie odrzuca. Font użyty przy tytule sprawia, że ten wydaje się ciężki i kompletnie niedopasowany. Wielkość czcionki i umieszczenie pseudonimu autora w samym centrum nasunęły mi na myśl, iż to właśnie jest nazwa opowiadania. Tło natomiast jest dość proste i niestety nie wpada w oko. Przez to wszystko zastanowiłabym się nad zgłoszeniem do okładkowni po lepiej przygotowaną okładkę. Nawet jeżeli — czego jeszcze nie wiem — samotnie siedząca przy morzu kobieta pasuje do fabuły, póki co jako randomowy czytelnik nie skusiłabym się na przeczytanie treści.
Drugim sposobem na proste złapanie uwagi czytelnika jest opis. Szczerze mówiąc, nie mogę powiedzieć, aby był zły, ma swój urok i na pewno w jakiś sposób przykuwa wzrok. Osobiście wpierw umieściłabym pytania, a w drugiej kolejności dopisek o inspiracji prawdziwymi zdarzeniami. Nawet jeżeli tekst nie daje wglądu w fabułę, czy bohaterkę, w jakiś sposób ją zarysowuje i przez takie wyłuskanie poszczególnych wątków (prawdopodobny alkoholizm i choroby psychiczne), w trakcie lektury zdecydowanie bardziej ich wypatrywałam, aby rozliczyć z nich autorkę.
I będąc już po lekturze, muszę zaznaczyć jedną rzecz; niezależnie od przesłanek i nawiązań to, z czym miałam kontakt, było, jest i — jeżeli nic się nie zmieni — będzie fikcją literacką. Z każdym kolejnym wskazaniem na autentyczność wydarzeń i bliskie powiązanie z autorką nie mogłam oprzeć się wrażeniu, iż całość nie jest do końca terapią, a wyżej wspomniany zabieg ma na celu jedynie wzbudzić dodatkowe współczucie w czytelniku. I niestety trafiło to wszystko na mnie, osobę poniekąd uczuloną na takie chwyty psychologiczne. Bowiem tak, jak jestem fanką pokazywania ludzkiej psychiki i wciągania czytelnika do opowieści, tak nie lubię niskich rodzajów manipulacji. Jak w niejakim posłowiu zostało zawarte, opowiadanie zostało napisane w ramach terapii. Normalnie mogłoby to sprawić dyskomfort recenzentowi i odsunąć go od dosadnych opinii, ale trafiło na mnie. Dlatego po raz kolejny chcę podkreślić; uderzając w bohaterów i historię nie cisnę po autorce i jej życiu. A teraz przejdźmy do konkretów, jak już je tak grobowo zapowiedziałam.
Marianna jako główna bohaterka nie wypadła w moich oczach najlepiej, choć w zasadzie cieszę się, że wypadła jakkolwiek. Widziałam po komentarzach, iż miała mieć kilka wad i nie być doskonała, ale... No właśnie. Po lekturze — gdzie zaznaczę: połknęłam historię na jednym posiedzeniu — mam wrażenie, że Mary nie miała pozytywów, a ja nie zdołałam nawet w najmniejszym stopniu dowiedzieć się, co siedzi jej w głowie. Narrator jest trzecioosobowy, co daje idealną okazję do przedstawienia myśli i uczuć wszystkich postaci. Jednak w tym wypadku nie byłam w stanie poczuć kim tak naprawdę była Marianna. Wszystko zostało wyłożone jako suche fakty, co kłóciło się z zasadą "show, don't tell". Przez to główną cechą, jaką widziałam w kobiecie od początku, było zakłamanie i z każdym kolejnym rozdziałem postrzegałam ją coraz bardziej jako patologicznego kłamcę, w pewnym stopniu też wobec samej siebie. Nie mówienie o niczym ludziom wokół, a potem oskarżanie, że nie było ich przy niej to dopiero początek. Fałsz i zatajanie prawdy wysuwały się na pierwszy plan, a to z kolei jedynie spotęgowało moje rozczarowanie i zdziwienie finałem, do którego to jeszcze przejdziemy. W Mary brakuje mi ludzkości i cech, które sprawiłyby, że zaczęłabym postrzegać ją jako protagonistkę, osobę, której jednak mam współczuć i kibicować. Tymczasem była mi kompletnie obojętna nawet w tych potencjalnie najbardziej łamiących serce scenach, z każdym kolejnym akapitem oddalając się jeszcze bardziej. Była zdecydowanie cholernie uparta w swoich postanowieniach i zaślepiona emocjami, zwłaszcza jeżeli mowa głodzie miłości. W końcu była w stanie zmienić swoje nastawienie o 180 stopni dla partnera i ostatecznie w kilka godzin pozbyć się postanowień i efektów samo przeprowadzonej terapii, a jak już o niej mowa, to chcę temu poświęcić akapit.
CZYTASZ
Pink Waves |Recenzje|
RandomRecenzje. Analizy. Bullshitting. Nie no, po prostu recki. Witamy Was w miejscu, w którym możecie zgłosić swoje opowiadanie i odczuć skutki tej decyzji. Za bramkami nie ma już powrotu, ani łapania za "cykorołapę", więc lepiej dobrze zapnijcie pasy :...