SHELL nie jest typowym tytułem, po który zdecydowałabym się sięgnąć pomiędzy wykładami. Mimo wszystko już sama okładka zachęca potencjalnego czytelnika do lektury, i tak też było w moim przypadku. Została wykonana naprawdę estetycznie i ma w sobie ten element, który sprawia, że ciężko oderwać od niej wzrok. Nie jest przekombinowana, a mimo to dość długo wpatrywałam się w nią przed lekturą.
Jednak to opis był tym, co ostatecznie przykuło moją uwagę. Już tutaj widać, że autor nie dość, że ma pomysł na historię, to w dodatku chce połączyć kilka dość ciężkich tematów z apokalipsą. Trudno mi na tym etapie ukryć podekscytowanie możliwościami, które może przede mną skrywać fabuła.
Już od początku przypadł mi do gustu motyw pamiętnika Rena. Zbudował on ciekawą perspektywę, dzięki której niektóre sytuacje nabierały więcej sensu, jak chociażby sama organizacja VEIL. I choć na początku budował on świetną narrację, tak z czasem nie byłam już tak do niego przekonana. Sprawił on, iż przestałam się przejmować życiem głównego bohatera, doskonale wiedząc, że nic nie może mu się stać, bo przecież zostawił po sobie notatki. Dodatkowo „nowe czasy" (tak będę określać rozdziały z perspektywy potomków), choć z początku stanowiły ciekawe uzupełnienie, momentami zdawały się zlewać z płynnie idącą fabułą na właściwej osi czasu. Przez brak rozróżnień kilka razy zdarzyło mi się kompletnie wypaść z rytmu, bo musiałam się cofnąć o cały akapit.
Jednak zanim zajmę się fabułą, najpierw muszę sobie trochę pogadać o Renie.
Jest on dla mnie skomplikowaną postacią; z początku potrafiłam go lubić i mu kibicować, jednak wraz z upływem czasu moje podejście do niego zmieniło się o 180 stopni. Choć był on przedstawiany jako inteligentny i oziębły, ja określiłabym go raczej jako chaotycznego czy niezniszczalnego. Miał on naprawdę duży potencjał — zaczynając na jego dzieciństwie spędzonym w sierocińcu, a kończąc na wyrobieniu sobie opinii jednego z najlepszych policjantów (co notabene bardzo mnie bawi w kontekście jego średnio udanego pościgu przez palenie papierosów czy wycofanie się z misji antyterrorystycznej na bankiecie, tak o). I tak, myślałam, że to właśnie on będzie wykorzystany w tym detektywistyczno-kryminalnym wątku.
Liczyłam również na jakiekolwiek nawiązania do przeszłości czy wskazanie na prawa kopuły, które wyróżniłyby ją od wielu innych postapo mieścinek. Niestety i tu czekało mnie jedynie rozczarowanie, ponieważ całe śledztwo Rena opierało się na szczęściu; na tym, że terroryści akurat w tym momencie wrócą, nie zmieniając wcześniej blach, że nikt go nie postrzeli ani nie nakryje, zanim sam nie zdecyduje się ujawnić, przetrwaniu i dziwnej odporności po narkotyku, na ucieczce przed mutantami i wiecznym wpadaniu na osoby, które uważają go za wartościowego, nawet jeśli taki w żadnym wypadku nie jest. Przy okazji chcę tu zwrócić uwagę na „znikające z ręki bohatera rany szarpane" pomiędzy dziewiątym a dziesiątym rozdziałem. Wpierw jest mowa o ogromnym bólu wiążącym się z brakiem odwagi, żeby na ranę spojrzeć, by akapit później bohater nie miał z kończyną żadnych problemów pomimo śladów setek zębów zwierzęcia. Trochę przypomina mi tym Ethana Wintera z Resident Evil, bo ten też zawsze regenerował się jak gdyby nigdy nic, ale tam miało to przynajmniej jakiekolwiek podstawy.
CZYTASZ
Pink Waves |Recenzje|
RandomRecenzje. Analizy. Bullshitting. Nie no, po prostu recki. Witamy Was w miejscu, w którym możecie zgłosić swoje opowiadanie i odczuć skutki tej decyzji. Za bramkami nie ma już powrotu, ani łapania za "cykorołapę", więc lepiej dobrze zapnijcie pasy :...