#10. Beztroskie dni oślepiły nas - Karolina

143 12 48
                                    

Jakie to jest dobłe

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jakie to jest dobłe...

Dobra, a teraz już zacznijmy na serio.

To moja druga historia z SnK od tej samej autorki i muszę się przyznać, że podeszłam do niej z większym entuzjazmem, bo znałam już styl, jaki na mnie czekał. Dodatkowo od samego początku towarzyszyło mi dziwaczne uczucie niepokoju co do zakończenia, jednak zepchnęłam je głęboko w odmęty świadomości i zabrałam się za czytanie.

Ale.

Opis, gdzie jest opis? Gdybym już wcześniej nie znała twórczości autorki, nawet ładna oprawa graficzna nie zachęciłaby mnie do zajrzenia. Watt ogarniam zawsze w biegu, zerkam na opis i decyduję, czy przejść dalej. Albo scrolluję w poszukiwaniu innego tytułu. Tu nawet nie mamy blurba, co uważam za duży minus. Oprawa graficzna (teraz do mnie dotarło, że we wcześniejszej recenzji się do niej nie odniosłam, pardą) jest zwyczajnie milusia dla oka i zachęcająca.

No i przejdźmy do rzeczy.

Na potrzeby recenzji i by było mi prościej, podzielę sobie historię na „bloki" — takie, jakie były po kolei w spisie treści, a więc: początek, dzieciństwo, ciąg dalszy w korpusie. Przynajmniej jeśli chodzi historię samą w sobie, bo do bohaterów odniosę się za momencik.

O, teraz.

Levi pozostaje... Levim. I to chyba największy komplement, jaki mogłabym tu sprezentować, ale wydaje mi się, że w pełni zasłużony. Natomiast co mi się bardzo podobało, to przedstawienie go w sytuacji konfrontacji z kobiecym ciałem, obchodzeniem się z nim i od ogólnej strony romantycznej, w której okazał się totalnym nowicjuszem. Nie był kompletnym dziadem, jak to w większości FF bywa, wręcz przeciwnie — pomimo swoich dziwności zwyczajnie dał się lubić. To właśnie ta niezręczność sprawiła, że świetnie współgrał z postacią Petry, która — notabene — po raz kolejny została wykreowana naprawdę dobrze.

Tu przyznaję, że od początku byłam do niej pozytywnie nastawiona, więc moja obiektywność mogła być nieco naruszona, ale finalnie liczy się to, że się nie zawiodłam. W Petrze polubiłam przede wszystkim to, że pomimo zauroczenia Levim i tego, jak jawnie je okazywała, nie zamieniła się w ciepłą kluskę, a także nie wpłynęło to na jej pracę jako Zwiadowcy. Zachowała profesjonalizm przynajmniej w tej kwestii, choć oczywiście możemy polemizować, czy samo robienie maślanych oczu do przełożonego ma cokolwiek wspólnego z profesjonalizmem.

Ich relacja została przedstawiona w pierwszej części historii — Petra zostaje powołana razem z resztą do eksperymentalnego oddziału specjalnego Leviego i tak się to wszystko zaczyna. Jak wspomniałam, panna Ral dość otwarcie okazuje swoje uczucia i nawet Ackermann to ogarnia (co osobiście uważam za swego rodzaju wyczyn w jego przypadku). Mimo to nie odtrąca jej i daje takie ciche przyzwolenie na kontynuowanie i rozwijanie tej specyficznej relacji.

Obserwujemy więc to, jak bohaterowie krążą wokół siebie, jak Levi wdraża się w bycie przełożonym i jak lepiej lub gorzej mu to wychodzi, a przy okazji możemy wejść do jego głowy i zobaczyć, z czym przyszło mu się mierzyć, jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie. To jest chyba najciekawszy aspekt tej części. Możemy patrzeć, jak mężczyzna powoli przekonuje się choćby do kontaktu fizycznego, opierając się przy tym traumom wywołanym przez życie w podziemiu. Może nie idzie mu to bezproblemowo, ale jakoś idzie, a to najważniejsze.

I tutaj najbardziej rzuciło mi się w oczy, że nie czułam się tak naprawdę, jakbym czytała fanfiction. Tak naprawdę ze względu zarówno na styl, jak i na interakcje postaci wciąż gdzieś tam z tyłu głowy miałam myśl, że chciałabym poczytać to jako autorskie opo. Nieironicznie: zbliżenia między dwójką bohaterów były napisane lepiej niż w niejednej papierowej książce.

Następnie przenosimy się do podziemi i cofamy w czasie do dzieciństwa Leviego. Klimat staje się ciężki, przytłaczający i otrzymujemy obraz nędzy i rozpaczy w dosadnej, czystej odsłonie. Właśnie ta bezpośredniość i dosadność w opisywaniu zarówno wydarzeń, choroby Kuchel, jak i jej pracy robią największe wrażenie. Również nie mogę tu zapomnieć o tym, że wydarzenia z przeszłości są nam ponownie przedstawione oczami małego chłopca, który nie wszystko, co się wokół dzieje, rozumie. Dzięki temu czytelnik jeszcze bardziej przeżywa wydarzenia razem z dzieckiem, ponieważ on doskonale wszystko rozumie. W tej części nie dostajemy niczego dobrego, niczego fajnego, a jedynie brud, syf, ubóstwo i parszywe życie panujące w podziemiach, gdzie każde marzenie o normalności jest niszczone przez innych. Ludzie ukazani są tu w większości jako pazerne potwory bez sumienia, ale należy pamiętać, że jest to w dużej mierze spowodowane warunkami, w jakich żyją.

Tak naprawdę ta część wyjaśnia, skąd wzięła się niepewność, ale i niechęć Leviego do ludzi, kobiet, bliskości. Co wyrzeźbiło jego charakter, podejście, a także z czym sobie poradził, a z czym nie. Początkowo też nie byłam pewna co do dokładnego umiejscowienia tych wydarzeń w środku historii jako osobnego epizodu, jednak po sklejeniu pierwszej części i tej sądzę, że był to udany zabieg.

W ostatniej części wracamy do teraźniejszości i skupiamy się z powrotem na związku Ackermanna z Ral. Początkowo nawet bawiło mnie, jakie Levi ma podejście do Petry; jakby była istotą z zupełnie innego świata, czystą i niewinną. Patrzył na nią przez pryzmat własnej przeszłości i — jak zostało to ładnie ukazane podczas wizyty u Ilse — sam też zwyczajnie chronił ją nawet przed wiedzą o tym, co oznaczało paranie się brudną robotą lub jakie są realia prostytucji. Z perspektywy kolejnych rozdziałów uznałam to za ciekawe, choć krzywdzące dla samej kobiety. Jakby nie do końca traktował ją poważnie. To zmienia się tak naprawdę dopiero po tym, gdy wyznaje jej, jak wyglądała jego przeszłość — wtedy dostajemy Leviego, który nie do końca wie, jak się wysłowić, co powiedzieć, na ile sobie wobec niej pozwolić, a który jednocześnie nie chce, by patrzyła na niego inaczej niż dotychczas. Miałam wrażenie, że ten rozdział był zwyczajnie przykry.

Pojawiła się też postać Milo, co było dla mnie takim małym smaczkiem, a krótka interakcja z nim pozwoliła nieco powrócić do tego twardego kapitana, do którego przyzwyczaił nas oryginał.

Podobały mi się rozdziały, podczas których czytelnik zostaje nieco odciągnięty od romansowo-obyczajowej części, a w zamian dostaje typowe SnK, w jego czystej formie. Trochę rozluźniła się dzięki temu atmosfera (w takim nieco odwrotnym sensie), ale też dzięki temu można było zobaczyć, że mimo wszystko bohaterowie oddzielają to życie osobiste od życia żołnierza.

Tutaj muszę też napomknąć o innych postaciach, przede wszystkim o oddziale Leviego. Na ogromny plus zaliczam to, że pomimo, iż wiedzieli, kim jest, szanowali go, a ten szacunek nie wziął się z powietrza, tylko budował przez wszystkie rozdziały. Tu przede wszystkim postać Oluo skradła moje serce, bo choć w oryginale go zwyczajnie nienawidziłam, tak tu wydał mi się nieprzerysowany, ludzki i wiarygodny. Wszystkie dodatki z nimi związane, jak np. pozwolenie żonie na użycie sprzętu do manewru, wplecenie ich życia prywatnego itd. nadawały historii dodatkowego smaku.

Zakończenie zaliczam do wyjątkowo udanych; zamyka rozdział w życiu żołnierzy, gdy jeszcze byli w stanie stanąć razem, w komplecie, nim wszystko w oryginale się posypało i ginęli jak mrówki pod butem, masowo. Dzięki temu nawiązano do tytułu i pozostaliśmy jednak przy tych beztroskich dniach, a nie ludzkich dramatach. Dla mnie dodatkowo było pozytywnym zaskoczeniem, bo tak naprawdę spodziewałam się tego, co zwykle — żałoby i patosu.

Tekst na pewno nadaje się do przejrzenia pod kątem literówek lub wyrazów pochodzących z autokorekty, jako że trochę się ich pojawiło. Tak naprawdę nie czepiam się tu strony technicznej, bo czytało mi się płynnie i dobrze, a wszyscy wiemy, jaki potrafi być Wattpad pod tym względem.

Beztroskie Dni... były dla mnie wyjątkowo dobrym kawałkiem historii z SnK, bawiłam się podczas czytania naprawdę świetnie i ponownie — chętnie zobaczyłabym je w formie historii autorskiej. Albo poproszę chociaż o taki romans z bohaterami pokroju Petry i Leviego!

Cieszę się, że miałam możliwość zrecenzowania tego fanfiction, a autorce życzę dużo weny i sukcesów w kolejnych historiach!

Pozderki,

Karolina

Pink Waves  |Recenzje|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz