Trochę zżerają mnie nerwy na myśl, że to moja pierwsza recenzja od ponad czterech lat. Niemniej jednak cieszę się z powrotu na łono Wattpada, jak i społeczeństwa recenzentów!
Zacznijmy od okładki. Jest ona prosta, ale schludna, wszystkie elementy są dobrze widoczne i pasują do treści opowiadania. Ten niepokojący błysk w oczach gęsi dobrze oddaje ich złowieszczą naturę... Pozwala nam sądzić, że w środku dzieła znajdziemy pewnego rodzaju Niszczyciela Światów w postaci krwiożerczego ptaszyska, co jedynie pobudza apetyt na więcej.
Sam opis został zgrabnie napisany. Dowiadujemy się z niego, z jakim typem opowiadania będziemy mieć do czynienia i czego możemy się spodziewać. Zaciekawia, jednak nie spoileruje historii. Ostatnia, niby dodatkowa linijka tekstu jedynie wzbudza ciekawość, dlatego z ochotą przeszłam do lektury.
Zanim jednak zagłębimy się w tekst, chciałabym się zatrzymać przy pewnej informacji, którą podano w zgłoszeniu, a mianowicie zaliczenie tego tekstu do gatunku science fiction z elementami fantasy. Po zakończeniu opowiadania myślę, że wzmianka o fantasy jest zbędna. Sam fakt istnienia smoka w strukturze wymyślonego uniwersum ani również wspomniany mimochodem quasi-średniowieczny wygląd tytułowego Strechroo nie oznacza automatycznie, że jest to element fantasy.
Dobra, przejdźmy w końcu do konkretów. Fabuła opowiadania jest prosta. Ekipa bohatera w ramach misji dyplomatycznej dostaje zadanie przeniesienia cennego pakunku za potężną sumę pieniędzy. Już na samym początku zostajemy zasypani różnymi informacjami dotyczącymi członków załogi wraz z relacjami, jakie między nimi panują. I tu pojawia się pewien problem. Z jednej strony opisy są bardzo plastyczne i pobudzają wyobraźnię, ale w pewnym momencie... czytelnik może poczuć się nimi zawalony. Nie każdy ruch czy skurcz twarzy bohatera powinien dostać swoje miejsce w dziele, a niektóre elementy, takie jak charakterystyczne tiki, sposób ubierania się czy po prostu informacje dotyczące życia prywatnego bohaterów, mogą być przedstawione za pomocą krótszych wstawek lub zostać wrzucone do dialogów. Inaczej powstaje infodump, który bywa po prostu nudny. Czasem zasada „show, don't tell" ma swoje uzasadnienie.
Inną istotną sprawą jest... długość opowiadania. Opis obiecywał o wiele więcej, w szczególności linijka wspominająca o smoku czyhającym na statek! Jednak rozwiązanie tego wątku było rozczarowujące. Budowane napięcie pękło jak ścięgno w mięśniu, za szybko! Pomysł sam w sobie jest szalenie ciekawy, połączenie kosmosu, nowoczesnej technologii i elementu – powiedzmy – obcego, jakimi są smoki, ma potencjał na oryginalne rozwiązanie. Poczułam się wyrolowana tym wątkiem, a tak na niego czekałam...
Śmiało mogę jednak stwierdzić, że bohaterowie to najlepsza część opowiadania. Mamy do czynienia z szeroką gamą charakterów, każda postać ma swój oryginalny rys, wygląd oraz portret psychologiczny, mimo że spędzamy z nimi jedynie cztery rozdziały. Główny bohater, Thorn, jest młodym mechanikiem na statku kosmicznym. Do jego zadań należą naprawy pojazdu pod okiem mentorki Gerry. Na czele załogi stoją dwie kobiety, partnerki – kapitanka Reid i oficerka Seymour. Relacja obu jest dojrzała, oparta na wzajemnym szacunku i wypełnianiu luk w charakterze. Bardzo cieszyła mnie ich więź, była powiewem świeżości po tylu tragicznie napisanych lub takich, które szczęśliwe zakończenie ominęło. Reszta postaci również posiada wyróżniające je cechy; szybko można skojarzyć, kto jest kim, mimo że czasem trudno było mi przypisać nazwisko do twarzy, gdyż było ono niekonsekwentnie używanie jako zamiennik do imienia. Jednak bohaterowie mają realny wpływ na przebieg fabuły, wnoszą coś od siebie i uzupełniają wzajemnie swoje braki. Wielka szkoda, że spędziliśmy z nimi tak mało czasu, bo mają potencjał, by zostać ekipą, którą zapamięta się na długo po skończeniu lektury.
Innym atutem Zlecenia są dialogi. Wypadały one naturalnie, kwestie ładnie przechodziły jedna w drugą i tworzyły realną konwersację na zasadzie przekazywania sobie istotnych informacji, a nie sztywnego gadania dla gadania, by zapełnić stronę czymś innym niż opisami. Nieraz prychnęłam śmiechem, czytając je. Można było odczuć faktyczne emocje buzujące w postaciach.
Na ogromną pochwałę zasługuje również konstrukcja świata przedstawionego. Kolorowy korowód planet i ras, każda mająca swoje charakterystyczne cechy, wypadają autentycznie, co jest ważnym elementem przy tworzeniu własnych uniwersów. Muszą być wewnętrznie spójne, a logika nie powinna zostać zapomniana. Wątek zostawionej w tyle Ziemi, obecnej jedynie we wspomnieniach dziadka głównego bohatera, był zgrabnie wprowadzony, odcisnął piętno na Thornie i podyktował jego późniejsze decyzje. Niestety później zostaje on niejako zapomniany, szkoda, bo miał potencjał na dostarczenie różnego rodzaju smaczków dla czytelnika oraz nadanie głębi światu przedstawionemu.
Jeżeli chodzi o błędy, to sporadycznie zdarzały się literówki, powtórzenia zaimków lub przekombinowana konstrukcja zdania. Czasem lepiej pociąć takiego tasiemca na kilka mniejszych, by nie przeciążyć czytelnika nawałem informacji lub po prostu nie zaplątać się we własnych słowach. Tak samo nadużycie „że" jako spójnika powodowało, że składnia wyglądała nudno i monotonnie. Warto poużywać innych konstrukcji, bo pomagają one nie tylko urozmaicić tekst wizualnie, ale ułatwiają jego czytanie. Zdarzyły się również takie kwiatki jak „suche spojrzenie" lub moje ulubione: „jęknęła Morana, jęcząc ostentacyjnie".
Zlecenie „Strechroo" nie jest złym opowiadaniem, po prostu ma za mało rozdziałów, by wykorzystać bazę, tj. bohaterów i wykreowane uniwersum. Nie syci apetytu ani nie spełnia obietnic z opisów tak, jak byśmy chcieli. Gdyby tylko dać zebranemu materiałowi szansę, historia mogłaby rozwinąć się w bardzo ciekawym kierunku; zarzucone wątki są idealną glebą na rozrost ciekawej i niebanalnej historii. Dlatego szkoda, że uraczono mnie jedynie przystawką, a nie gotowym posiłkiem.
Łączę ukłony,
Vitani
CZYTASZ
Pink Waves |Recenzje|
De TodoRecenzje. Analizy. Bullshitting. Nie no, po prostu recki. Witamy Was w miejscu, w którym możecie zgłosić swoje opowiadanie i odczuć skutki tej decyzji. Za bramkami nie ma już powrotu, ani łapania za "cykorołapę", więc lepiej dobrze zapnijcie pasy :...