Po dość długiej przerwie od Wattpada nie sądziłam, że znów zawitam jako recenzent. To już trzeci raz, a ja mam wrażenie, że wciąż uczę się wszystkiego na nowo z dodatkiem ogromu nowych rzeczy. Jednak nie ukrywam, że po tylu latach na platformie i tym, co na niej obserwowałam, moje wymagania są już dość wysokie. Widziałam rozwój autorów zaczynających w tym samym czasie co ja i był on niesamowity, wobec czego stałam się nieco krytyczna zarówno wobec innych historii jak i moich własnych. Dlatego też przy okazji tej pierwszej recenzji chciałam zaznaczyć, że opinia jest w pełni subiektywno-obiektywna z przewagą tego pierwszego, a wszystkie moje przytyki należy traktować jako sugestie starego wyjadacza, a nie pojazd. Nawet jeśli zacznę być bezpośrednia.
Jako grafik i z hobby i ostatnio wykształcenia muszę przyznać wprost, że okładka zwyczajnie mi się nie podoba. Kojarzę czcionki w niej użyte, tak modne jakiś czas temu, gdy okładkownie działały pełną parą. Wtedy powiedziałabym, że grafika jest całkiem zacna — teraz, z perspektywy czasu, uznaję ją za zbyt nijaką i za słabo przyciągającą wzrok i zwyczajnie ponurą na tle pierdyliarda innych. A jako że opek na Watt jest więcej, a nie mniej, warto pokusić się o coś konkretniejszego, co wypromuje historię i zachęci czytelników. Oczywiście nie oznacza to, że okładka jest brzydka, co to, to nie! Ale jest zwyczajnie... przestarzała pod kątem graficznym.
Opuszczając już moje wizualne zboczenia, skupię się w końcu na opisie.
Z rzeczy technicznych to, co rzuciło mi się od razu w oczy: pytanie retoryczne, które w sumie nie do końca nim było, a zakończone zostało kropką zamiast znakiem zapytania. A z pozostałych kwestii, to kontrast pomiędzy oprawą graficzną a lekkim, zabawnym opisem wywołał u mnie nie lada zdziwienie. Odniosłam wrażenie, że coś tu nie jest do końca spójne, ponieważ sam blurb nastroił mnie lekko i pozytywnie, podczas gdy okładka zapowiadała jakieś ponure klimaty. Dopiero ostatni akapit z opisu wprowadził powiew niepewności i grozy, ale przez znaczącą rozbieżność między nim a resztą, nie jestem do końca pewna, jak go potraktować. Przeskok był zbyt gwałtowny, a kiedy spojrzałam na pierwsze zdanie z opisu, nijak nie byłam w stanie połączyć wszystkiego w sensowną całość. Nie jestem przeciwniczką tego typu zabiegów, ale wydaje mi się, że tu przeszliśmy ze skrajności w skrajność, przez co czytelnik nie wie, czego właściwie może się spodziewać podczas czytania i na pewno część z nich się wycofa — osobiście tak bym zrobiła, gdybym nie wiedziała, czy czeka mnie ciężki angst, czy humor z jedynie dawką dramatu.
W momencie rozpoczęcia recenzji historia miała szesnaście rozdziałów, w momencie jej zakończenia stan ten nie uległ zmianie. Z tym że części należały do naprawdę... długich.
Sztorm w butelce opowiada historię Rozelli Dowell — dziewczyny, która otrzymuje dziwne wiadomości i nieznanego pochodzenia eliksiry od niejakiego Szaradzisty. Rozella uczy się w Hogwarcie, gdzie akurat w tym roku wypada Turniej Trójmagiczny, w którym to — mimo swego wieku — chciałaby wziąć udział. Obserwujemy przygody dziewczyny pewnej siebie, wyszczekanej, butnej, ale i finalnie potrafiącej przyjrzeć się samej sobie krytycznym okiem i zreflektować, o co ciężko w opowiadaniach ostatnimi czasy. W miarę rozwoju wydarzeń możemy towarzyszyć Rozelli zarówno w szkolnej przygodzie, jak i przyjrzeć się jej życiu prywatnemu, które już tak kolorowe nie jest, bowiem pochodzi ona z rodziny dość specyficznej. Z jednej strony byli Śmierciożercy, a z drugiej wariaci. Tak w skrócie rzecz ujmując, bez większego spoilerowania.
CZYTASZ
Pink Waves |Recenzje|
De TodoRecenzje. Analizy. Bullshitting. Nie no, po prostu recki. Witamy Was w miejscu, w którym możecie zgłosić swoje opowiadanie i odczuć skutki tej decyzji. Za bramkami nie ma już powrotu, ani łapania za "cykorołapę", więc lepiej dobrze zapnijcie pasy :...