#6. Diabły Edenu - Kinga

103 11 1
                                    

Ah shit, here we go again

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Ah shit, here we go again.

I w zasadzie jest to zdanie najlepiej opisujące moją relację z tym fanfiction. Ze względu na dość długą znajomość z autorką mam zamiar sobie lekko poluzować; mam nadzieję, że recenzja to odda. Muszę też wspomnieć, iż czytając, miałam niejakie deja vu, ponieważ swego czasu przeczytałam cztery pierwsze rozdziały, o czym zresztą zdążyłam zapomnieć. Jak to wpłynęło na mój odbiór? Na pewno sprawiło, że moje oczekiwania wzrosły, przez co każde potknięcie autorki odczuwałam dotkliwiej.

Pierwszym takim uderzeniem był opis, a raczej jego brak. Nie muszę chyba rozwodzić się nad wagą i znaczeniem, jakie ma ta próbka tekstu. Jako czytelnik, nie wiedziałam, z czym będę mieć w fanfiction do czynienia. Całe szczęście, w tytule został zawarty chociaż fandom, co jakkolwiek ukierunkowuje. Jednak wciąż — brak podstawowych informacji, chociażby o tym, iż fabuła kręci się wokół OC, kompletnie mnie zaskakuje i rozbraja. Minimalizm jest sukcesem w wielu przypadkach, ale nie aż taki.

Okładka sama w sobie bardzo przypadła mi do gustu. Jest estetyczna, prosta i spójna kolorystycznie, choć i tu pojawiło się ale; jaki związek grafika ma z fabułą i czy jakkolwiek nawiązuje do tego, co jest w środku? Niestety nie, nic nie jest swoistą pomocą w zrozumieniu zawartości ani nawiązaniem do niej, a przynajmniej taki wniosek wysunęłam po szesnastu rozdziałach, gdyż jedyna scena, którą można uznać za opis Edenu, pokazywała go w trochę inny sposób aniżeli jako ogród pełen węży. Grafika sama w sobie jest bardzo dobrze zrobiona i z pewnością przykuwa wzrok.

Jako pierwsze przywitały mnie estetyki, które mimo że nie trafiają w mój gust, są ładnie skompletowane. Zdołały delikatnie przybliżyć mi postaci, choć dopiero z perspektywy czasu. Początkowo byłam zagubiona, także dlatego, że niektóre dane na temat postaci zostały ukryte i zastąpione znakami zapytania. Pierwotnie chciałam nawet powiedzieć, że OC i Niniwa zostały mi nijak przedstawione, co spowodowało jeszcze większy chaos. Dopiero po oswojeniu się ze wszystkimi nazwami i historiami poszczególne obrazki nabrały znaczenia i zyskały jako całość. Czy to źle? Nie byłabym tego taka pewna. Może jednak warto byłoby po zakończeniu I aktu dać jakąś aktualizację estetyk, aby pasowały do aktualnego stanu fizycznego i psychicznego postaci? Myślę, że byłby to ciekawy zabieg, ale to jedynie taka luźna propozycja. ;)

Jednak jak już mowa o chaosie — tu poniekąd zaczynam temat pierwszych rozdziałów — muszę zwrócić uwagę na pewną kwestię. Informacje i sposób ich przekazu. Całe opowiadanie jest pisane w dość pompatycznym i kwiecistym stylu, przez co akapity wielokrotnie traktowały o tym samym, a to sprawiało, że czytelnik o podstawowych rzeczach czytał na kilka różnych sposobów poprzez wiele metafor. Niejednokrotnie były one piękne i ciekawe, ale... No właśnie. Taki sposób pisania tekstu sprawia, iż ten staje się ciężki w odbiorze, a gdy dodamy do tego dziesiątki informacji — jedna po drugiej — to nie dziwota, gdy właściwie już nie wiadomo, o czym się czyta.

I nie pisałabym o tym, gdybym sama niejednokrotnie nie musiała się wracać o kilka/kilkanaście linijek, by ponownie czytać akapity. Taka sytuacja miała miejsce już w pierwszych trzech akapitach I rozdziału, gdy to opisywana na około scena seksu była na tyle odklejona od rzeczywistości, że długo nie wiedziałam, że o ten legendarny seks chodziło. Zresztą podobnie przedstawiało się to w kolejnej takiej scenie, gdzie — dopóki nie padły słowa o pchnięciach — sądziłam, że postaci po prostu się całują. Tak, ponownie jakoś po dwóch akapitach. Skalę problemu widać już przy tak — powiedzmy — mało ważnych fragmentach, a co dopiero, gdy czytelnik musi przyswoić wiele nazw własnych, ksywek i nazwisk. Bo warto wspomnieć, iż znane z mangi aliasy można zliczyć na palcach jednej ręki.

Pink Waves  |Recenzje|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz