#5. Tropicielka - Karolina

156 10 12
                                    

Jest to moje drugie spotkanie z tą historią — recenzowałam bowiem już jej pierwszą część w poprzedniej recenzowni

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jest to moje drugie spotkanie z tą historią — recenzowałam bowiem już jej pierwszą część w poprzedniej recenzowni. Tym razem wpadła w moje ręce część druga, do której po lekturze pierwszej byłam nastawiona bardzo pozytywnie; pamiętałam, że śledzenie losów Izusu należało do przyjemnych zajęć. I może to właśnie przez to, iż patrzyłam na ten tekst przez pryzmat poprzedniej części, w pewnym momencie poczułam lekkie... rozżalenie. Ale o tym potem.

Nie będę rozwodzić się nad oprawą graficzną — sama ją robiłam, więc wiadomo, podoba mi się. Opis natomiast, choć stosunkowo krótki, w pełni oddaje wszystko, co zawiera Tropicielka.

To opowiadanie nie należy do łatwych. Zaznaczam to od razu, bo jeśli ktoś szuka czegoś lekkiego, przyjemnego i prostego, to na pewno nie będzie to tekst dla niego. Tropicielka jest ciężka. Nie dlatego, że jest brutalna czy pisana wymagającym językiem, ale dlatego, że natężenie melodramatu robi się... zacne. Momentami aż za bardzo.

Tym razem towarzyszymy Izusu po jej odejściu z Wioski Liścia; kobieta dołączyła do męża, Itachiego, i tu zaczynają się kolejne przeszkody w życiu kunoichi muszącej spełnić rolę podwójnego szpiega, ryzykującej przy tym życiem, a do tego borykającej się z... poczuciem winy, gdyż jej myśli wciąż zajmuje przyjaciel z wioski, który wyprowadził ją z depresji i pomógł po odejściu partnera. Mowa tu o Kakashim, któremu został poświęcony kawałek tej historii i który (poza Sasuke) okazał się najbardziej wyrazistą postacią.

I znowu uprzedzam fakty...

Izusu wykonuje powierzone jej przez Paina misje, ale czas wojny zbliża się nieubłaganie i obserwujemy to od zupełnie innej strony — Uchichów. Zarówno Itachi, Izusu, jak i Sasuke dostają swoją część historii i obserwujemy wydarzenia z ich perspektywy. I tu pojawiają się schody; bo o ile Izu w kontakcie z Kakashim, Sasuke i Tsunade jest kimś, tak przy mężu staje się... kluską. Robi się rozchwiana i w wielu momentach jej pasywność daje się czytelnikowi we znaki. Nie mam tu na myśli, że kobieta poddaje się woli Itachiego całkowicie, bo tak nie jest; pani Uchicha walczy z nim na swój sposób, ale gdy dochodzi do konfrontacji, sprawa momentami naprawdę się sypie, a czytelnik ma ochotę wygryźć ekran w telefonie. Irytowała mnie ta jej bezpłciowość, zwłaszcza gdy kobieta skupiała się wyłącznie na mężu. Zupełnie, jakby traciła wszelki kolor i stawała się czystą kartką papieru, po której Itachi mógł do woli malować. W porównaniu do ogólnego zachowania i postawy kobiety wypadało to niekiedy gorzej. Nie oznacza to jednak, że ta różnica i to, jak Izusu obchodziła się z mężem (jak z jajkiem jakimś), była zła — wręcz przeciwnie, pokazywało to, jak przywiązana, ale i uzależniona od niego była. I to właśnie to drugie wywoływało u mnie istne palpitacje, ponieważ dzięki wglądowi w myśli starszego z braci Uchiha... No, to nie była zdrowa relacja. Jak doceniam i podziwiam, że Izusu pozostała do samego końca wierna mężowi, tak sam Itachi bynajmniej nie sprawiał, bym temu dopingowała.

Mężczyzna okazał się jedną z najbardziej egoistycznych postaci, z jakimi chyba ogółem miałam do czynienia w fanfiction z Naruto, bijąc przy tym na głowę nawet najbardziej zadufane w sobie OC. A wszystko właśnie dlatego, że z pełną premedytacją niszczył życie kobiety, której szczęście powinno być dla niego najważniejsze. Pozostawał przy tym ślepy na jej — bardzo zasadne — argumenty i sugestie odnośnie do dalszych działań, czym doprowadzał mnie do szewskiej pasji, a momenty, w których narracja wyraźnie zaznaczała, iż był tego w pełni świadomy, ale (po raz enty) musiał odkupić swoje grzechy... Chyba właśnie to odkupowanie grzechów, powtarzane w narracji odrobinę za często, wraz z jęczeniem mężczyzny nad własnym losem sprawiło, że zwyczajnie znielubiłam jego postać, a poświęcona temu część opowiadania zaczęła mnie nużyć. Zupełnie, jakby wałkowano to tak długo, aż się każdemu odechce. I to jest tak naprawdę mój główny zarzut co do Tropicielki. Melodramatu w połowie historii było zwyczajnie za dużo i wychodził na przesadzony.

Pink Waves  |Recenzje|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz