Rozdział XX

2.7K 133 51
                                    

Noc minęła mi bardzo spokojnie i przede wszystkim wygodnie. Kobieta tak jak obiecała, obudziła mnie wczesnym rankiem, a nawet zamówiła dla nas obu szybkie śniadanie przed wyjściem. Na szczęście nie pytała o to dlaczego nie mam ze sobą żadnego bagażu, a nawet nie zwróciła uwagi na to, że wciąż byłam we wczorajszych ubraniach.

Okazała się być świetnym kompanem do rozmów, a pierwsze wrażenie jakie na mnie zrobiła wydawało mi się teraz kompletnie nieprawdopodobne. Poprosiła, żebym mówiła do niej Cicely. Miała na oko sześćdziesiąt lat, a była pełna charyzmy. Ubierała się bardzo szykownie i elegancko. Do tego podziwiałam ją za to ile miała w sobie gracji. Na pierwszy rzut oka mogła wydawać się trochę snobistyczna, ale to była nie prawda, bo Cicely była przesłodka.

Wyszłyśmy z hotelu i kierowałyśmy się w stronę dworca. Mimo, że było to bardzo blisko Cicely musiała targać za sobą swoją walizkę. Co prawda zaoferowałam jej pomoc, ale grzecznie odmówiła, zapewniając, że da sobie radę.

Patrzyłam jak miasto powoli budziło się po nocy. Słońce wschodziło i oświetlało kolejne dzielnice, ludzie wychodzili z budynków, niektórzy wciąż przecierali swoje zaspane oczy. Inni postanowili wyjść na poranną przebieżkę, a pozostali na spacer z psem.

Po chwili byłyśmy na miejscu. Zatrzymałyśmy się przy pobliskiej ławce, żeby Cicely mogła wygrzebać ze swojej torebki bilet na pociąg. Ja swój miałam w kieszeni dresów.

Do odjazdu pociągu miałyśmy jeszcze sporo czasu. Cicely wolała przyjść na dworzec wcześniej i tu poczekać, żeby w razie jakichkolwiek problemów mieć czas na to aby się nimi zając. Na początku nie wiedziałam o jakich problemach mówiła, ale później pomyślałam, że przecież zawsze można czegoś zapomnieć, albo zgubić bilet. Różne sytuacje się zdarzają.

Szłyśmy w stronę kawiarni, która znajdowała się na dworcu, żeby pasażerowie mogli wygodnie czekać na odjazd swojego pociągu. Usiadłyśmy na wygodnych fotelach przy małym stoliczku. Cicely zamówiła dla siebie kawę, a dla mnie colę. W pewnym momencie podszedł do nas mężczyzna w podeszłym wieku.

-Cicely? Witaj! Jaki ten świat mały. Co tu robisz i kim jest twoja mała towarzyszka? - Zagaił mężczyzna.

-Marvey! Jak miło cię widzieć! To jest Isabelle, a to mój dobry znajomy, Marvey. - Przestawiła nas sobie Cicely, a następnie pochłonęła ją rozmowa z Marveyem.

Usiadłam grzecznie z boku, nie chcąc przeszkadzać w rozmowach. Przyglądałam się mijającym mnie ludziom. Patrzyłam jak niektórzy targali za sobą walizki, a za innych robili to inni. Jedna dziewczynka w wieku na oko siedmiu lat biegała po peronie od okna do okna przyglądając się ciekawskim wzrokiem pociągom. Mimo nawoływań jej mamy ona nie reagowała, a później zaczęła nawet uciekać. Właśnie przyglądałam się parze turystów, którzy rozmawiali między sobą, a ich głosy wydawały się podekscytowane, jednak niczego nie rozumiałam, bo było to w języku jakiego nie znałam.

Moją uwagę przyciągnął jednak tajemniczy mężczyzna w czarnym garniturze i w tym samym kolorze okularach przeciwsłonecznych. Stał przy szybie z zewnętrznej strony budynku. Zaczęłam mu się uważniej przyglądać. Wydawał mi się nieco podejrzany, albo to już moja paranoja na punkcie tego, że moi bracia przeszukują każdy kawałek miasta by mnie znaleźć, dawała o sobie znać.

Przecież nie fatygowali by się aż tak bardzo. Możliwe nawet, że moje zniknięcie było im na rękę. Bo przecież wraz z nim ich życie wróci do takiego stanu rzeczy jaki był przed moim pojawieniem się w ich życiu.

Mężczyzna jednak nie dawał mi spokoju. Zaczął nawet coś mówić do siebie samego, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo później zobaczyłam, że miał w swoim uchu słuchawkę, do której przykładał rękę. Wyglądał jak taki typowy ochroniarz z filmów o bogatych dzieciakach, którym rodzice zatrudniali ochroniarza, a później albo kończyło się to jakimś romansem, albo zostawał zapomniany.

Get to be myselfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz