Rozdział VI

2.3K 84 4
                                    

Dzień z Jonathanem. Kolejnym w kolejce do bawienia mnie, jak to określili moi bracia przy śniadaniu. Nie podobało mi się to stwierdzenie, bo przecież mogłam poradzić sobie sama, a to że mieli ze mną wychodzić było tylko i wyłącznie winą ich samych, no i Matthiasa. Coś czułam, że będę musiała się przyzwyczaić do tego, że oni zawsze będą trzymać razem przeciwko mnie. Nawet w najgłupszych kwestiach. Dlatego musiałam znaleźć swojego sojusznika, ale jeszcze nie teraz, bo nie wiem który byłby najodpowiedniejszy do tej roli. Więc skoro z tym poczekamy przejdziemy teraz do kwestii tego co mam ze sobą zrobić po śniadaniu. W ciągu ostatnich dwóch dni moi bracia zaraz po nim mnie gdzieś zabierali, ale z Jonathanem tak nie było. On kazał mi na siebie czekać, więc czekałam. Pół godziny, a później gdy spojrzałam na zegar cała godzina czekania była już za mną. Westchnęłam głośno z frustracji. Byłam dość niecierpliwą osobą. Wstałam z kanapy i poszłam na górę do swojego pokoju. Jonathan mnie wystawił. To znaczy i tak nie chciałam z nim nigdzie jechać, bo wiedziałam, że mnie nie lubi najbardziej z ich wszystkich, ale sam fakt, że mnie wystawił był irytujący. Oglądałam w sowim pokoju serial przez kilka godzin, a później postanowiłam zejść na dół się napić.

Idąc po schodach spotkałam Cadena, ale postanowiłam się nie zatrzymywać i iść dalej nie zwracając na niego uwagi. Poczułam, że chwycił mnie za rękę, ale byłam nie w humorze z powodu tego jak potraktował mnie Jonathan. Wyrwałam mu się i chciałam iść dalej, ale chwycił mnie znów. Tym razem mocniej.

-Czekaj. - Powiedział wyraźnie nie zadowolony moją postawą. - Czemu już wróciłaś? - Zapytał surowo. Jakby to była moja wina. Może chciał się mnie pozbyć z domu na jak najdłużej, bo przecież tu nie pasuję! "Wyrzućcie mnie, proszę bardzo! I tak nie chcę tu być!", pomyślałam. Nawet nie wiedziałam skąd gromadziła się we mnie ta złość. Przecież nic takiego tak właściwie się nie stało.

-Nie wróciłam. - Burknęłam, znowu się wyrywając, a jego twarz przybrała bardziej surowy wyraz. Ostrzegający, albo nawet grożący. Wystraszyłam się, nie powiem, że nie, ale i tak byłam zirytowana. Westchnęłam uspokajając się trochę, powtarzałam sobie w głowie, że Caden przecież nic mi nie zrobił. - Nigdzie nie byłam. Siedziałam na kanapie na dole cały ten czas. - Poczułam jak Caden ścisnął mocniej moje ramię, które wciąż trzymał. Jęknęłam, bo miałam tam siniaka i to bolało. Caden natychmiast puścił moją rękę i obejrzał ją.

-Chodź posmarujemy to żelem. - Powiedział łagodnie i poszliśmy do salonu, on polecił mi usiąść na kanapie i przyniósł żel z kuchni. Wtarł żel w moje ramię i zabrał się za smarowanie pleców. Wczoraj Jeremiah powiedział o tym co się stało zarówno Mattowi, jak i Cadenowi, więc ten wszystko wiedział. Gdy skończył wyciągnął swój telefon i zadzwonił.

-Gdzie jesteś? - Zapytał. Słychać było po jego głosie, że był zły, ale i tak mówił spokojnie. - Masz 10 minut i widzę cię w salonie, rozumiesz? - Dodał. Ewidentnie nie był zadowolony z odpowiedzi osoby, z którą rozmawiał. Przypuszczałam, że mógł to być Jonathan. I nie myliłam się, bo po nie całych 10 minutach faktycznie pojawił się w salonie.

-Co ci się stało w dłonie? - Zapytał Caden gdy tylko Jonathan stanął w drzwiach salonu. Gdy spojrzałam na jego dłonie faktycznie było coś na rzeczy. Jego knykcie wyglądały jak po bójce. Zaczerwienione, zakrwawione i trochę posiniaczone. Przeraził mnie ten widok. Jonathan kogoś pobił? Jego dłonie były w takim stanie, że można było stwierdzić, że to nie była przepychanka. Wyobraziłam sobie Jonathana, który znęca się nad jakimś innym chłopcem, który prosi go żeby przestał, a później traci przytomność. To było okropne. Zasłoniłam sobie rękami buzię, a moje oczy się poszerzyły gdy spojrzałam jeszcze raz na knykcie mojego brata.

-Na prawdę chcesz wiedzieć? - Zapytał znudzony, wskazując lekko głową na mnie.

-Porozmawiamy potem. Teraz jedźcie. - Powiedział surowo Caden.

Get to be myselfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz