— Halo! Odpowiesz mi? — usłyszałam głos mojej współlokatorki, która wylegiwała się w salonie na kanapie.
— Umm... mogłabyś powtórzyć pytanie? — zmarszczyłam brwi dając jednocześnie do zrozumienia, że jej nie słuchałam. Wstyd przyznać, ale tak właśnie było. Nie mogłam skupić się na niczym innym, niż na moim dzisiejszym śnie. Spojrzałam na nią pytająco znad deski do prasowania.
— Mówiłam, że chyba powinnaś wziąć dzisiaj dzień wolnego — uniosła się lekko na łokciach, by dosięgnąć mnie wzrokiem.
— A ja myślę, że nie powinnam — burknęłam stanowczo i wróciłam do prasowania fartuszka z naszytym logo kawiarni. I to mi się podobało u Bailey- mówię "nie" i jest koniec tematu. Nie jęczy, nie próbuje mnie przekonać i nie narzeka na moją upartość. — Auuuć! — krzyknęłam nagle, rzucając rozgrzane żelazko na deskę.
— Cholera, zostaw to! — jęknęła, podbiegając do mnie. Jednym ruchem ręki wyrwała z kontaktu wtyczkę od urządzenia, po czym pociągnęła mnie za sobą w stronę kuchni. — Włóż ją pod wodę — nakierowała moją poparzoną dłoń pod strumień chłodnej cieczy.
— Dzięki — jęknęłam lekko zgaszonym tonem, bo ręka nie przestawała szczypać.
— Przydałoby się zabandażować — wykrzywiła usta, widząc moją ranę.
— Myślę, że się obejdzie — wyjęłam dłoń spod kranu.
— Ej! Niedawno robiłam kurs pierwszej pomocy, no daj mi się wykazać! — jęknęła błagalnym tonem, na co mimowolnie parsknęłam śmiechem.
— No dobra — moja zgoda na działanie wywołała słodki uśmiech na jej twarzy.
Nie minęło więcej niż pięć minut, jak moja ręka została opatrzona przez 'fachowca'. Bailey miała rację- nie powinnam iść dzisiaj do pracy. Każdy przedmiot czy urządzenie w tym miejscu stwarzałoby dla mnie zagrożenie. Nie mogłam jednak pozwolić sobie na wolny dzień. Potrzebowałam pieniędzy aby się utrzymać i opłacić mieszkanie. Nie wspomnę już o odkładaniu, bo na to nie było najmniejszych szans.
— Posłuchaj, zrobimy tak... — blondyna zmrużyła oczy, zastanawiając się nad czymś. — Ja pójdę za Ciebie dzisiaj do pracy, a Ty pójdziesz za mnie jutro. Wtedy dostaniesz taką samą pensję jak powinnaś — uśmiechnęła się promiennie. W sumie nie było to najgorszy pomysł. Nic na tym nie traciłam, a jedynie mogłam zyskać chwilę na ogarnięcie się.
— No dobrze — westchnęłam, zgadzając się dość niechętnie. Uścisnęłam dziewczynę, co musiało sprawić jej jakąkolwiek przyjemność, bo jej śliczny uśmiech stał się jeszcze szerszy. Właściwie to dopiero teraz dostrzegłam, że nie schodził jej dzisiaj z twarzy, ale nie chciałam wypytywać 'co' i 'dlaczego', bo wiedziałam, że prędzej czy później i tak się dowiem.
Ułożyłam się wygodnie z jakąś nową książką na kanapie, kiedy dziewczyna opuściła mieszkanie, żegnając się krótkim "do wieczora!". Pierwsze zdanie powieści czytałam chyba z pięć razy i wciąż nic z niego nie rozumiałam. Na tym nie mogłam skupić się tak samo jak i na poprzednich czynnościach. Wciąż siedział mi w głowie nikt inny jak Dylan. Przyszedł do mnie... Mówił... Po prostu był, za czym cholernie tęskniłam. Od dwóch miesięcy nie śnił mi się ani razu, aż w końcu przyszedł. Przyszedł jedynie po to, by się pożegnać i obiecać, że nigdy mnie nie opuści, ale nic się nie zmienił. Ton jego głosu wciąż był radosny, a zarazem niewiarygodnie spokojny. Brakowało już jedynie tego, by wziął mnie w ramiona i powiedział "będzie dobrze księżniczko", ale nie miałam na co liczyć. Sam powiedział, że to pożegnanie, więc nie wierzyłam nawet w to, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczę, chociażby we śnie. Cieszyło mnie jednak, że przyszedł się pożegnać, bo w szpitalu nie zdążył tego zrobić. Zaraz, zaraz... powiedział coś jeszcze. Minionej nocy prosił, abym nie skupiała się na tym co było, ale na tym co jest i będzie. Miał rację. Nie powinnam rozpamiętywać przeszłości, co nie jest proste, ale jego słowa wciąż odbijały się echem w mojej głowie. Teraz już, oprócz Dylana, jedyną rzeczą, a raczej osobą z przeszłości, której mi brakowało, był Jayson. To jego czułego uścisku i pocałunku pragnęłam, ale po raz setny wmawiałam sobie, że to nie ma sensu, że już za późno.
Przetarłam oczy, z których już od dłuższej chwili płynęły ciche łzy. Pociągnęłam nosem po raz ostatni i nabrałam świeżego powietrza do płuc, znów powtarzając sobie, że wszystko będzie dobrze, że trzeba się wziąć w garść. Teraz już nie mogłam się tak łatwo poddać. Chciałam to zrobić dla siebie i dla mojego przyjaciela, który być może odszedł, ale tak naprawdę zostanie ze mną już zawsze- przecież obiecał.
Sięgnęłam na stół, by wziąć z niego laptopa. Tym razem na ekranie nie pojawiła się żadna wiadomość, więc otworzyłam chat i postanowiłam to zmienić.
Natalie Caseres (11:30): Chciałabym Ci podziękować...
Nie wiedziałam co tak naprawdę napisać, a zwyczajne 'dziękuję' byłoby zbyt banalne, więc postanowiłam się chwilę wstrzymać. Byłoby świetnie, gdyby 'Delete' nie pomylił mi się z durnym 'Enterem'. "Wiadomość została wysłana pomyślnie"- ujrzałam po chwili na monitorze. Wściekła trzasnęłam nim tak, że myślałam przez chwilę, że się popsuł. Warknęłam w złości pod nosem jakieś przekleństwo.
Caleb Crow (11:31): Więc zrób to :)
No tak, na odpowiedź nie musiałam czekać długo, jak zwykle. Czy ten człowiek całymi dniami siedział przy komputerze?
Natalie Caseres (11:34): Dziękuję za uratowanie życia...?
Caleb Crow (11:36): Myślałem raczej o czymś bardziej osobistym. W sumie wystarczyłby uścisk ręki ;P
Ostatnią wiadomością trochę mnie zawstydził. Nie wiedziałam co odpisać, więc najzwyczajniej w świecie zamknęłam okno rozmowy krzyżykiem i wyłączyłam laptopa. Po chwili uzmysłowiłam sobie, że jak zwykle od wszystkiego uciekam, nawet od durnej rozmowy, którą tak swoją drogą sama zaczęłam. Skoro nie wiedziałam co zrobić, postanowiłam zasięgnąć rady kogoś, kto w 'tych' sprawach trochę przeżył. Umieściłam więc komputer w torbie i zakluczając drzwi, wyszłam z domu.
••••••••••••••••••••••••••••••••••
Przepraszam, że tak wolno się akcja toczy, ale zależy mi na tym, aby wszystko, każdy szczegół był lepiej opisany, więc tak to wychodzi ;)
Co sądzicie o rozdziale? Jakieś aluzje, komentarze..? ktoś, coś? Ktoś wie co tu się może kroić? ;D
Proszę o opinie i gwiazdki- wejdźmy na szczyt listy ,,Na Topie"!