Nastepny dzień w tym domu był w zasadzie radosny. Nic nie musiałam robić, nikt mnie do niczego nie zmuszał, nie musiałam nawet ruszać się ze swojego pokoju. Zrobiłam to tylko dlatego żeby nie szczeznąć w nim poza tym byłam już głodna, a zegar w pokoju wskazywał południe. Zeszłam na dół, by znaleźć kuchnie co nie było łatwo, zlokalizowanie jej zajęło mi trochę czasu ponieważ dom Samuela White był ogromny. Kiedy już ją odnalazłam, nie wahałam się ani chwili i otworzyłam lodówkę w której były same pyszności. Nie wiedziałam na co mam ochotę więc wzięłam wszystkiego po trochu, sałatke z kurczakiem, kanapkę z indykiem, ciasto francuskie z owocami. Zrobiłam sobie ciepłą herbatę z miodem i udałam się z tym wszystkim do jadalni, gdzie zasiadłam jak królowa na miejscu pana domu i jadłam jak dzikie, głodne zwierzę. Dziwiło mnie, że w domu było tak cicho, nikogo nie widziałam, ani nie słyszałam. Sam pewnie pojechał wykonywać swoje zlecenia z piekła rodem, ale powinien zostawić ochroniarzy, przecież mogę chcieć uciec. Co z tego, że są tu kamery, zanim ktoś by się tu pojawił pewnie udałoby mi się zwiać, tyle że nie mam dokąd. Kiedy się najadłam jak świnia poszłam zwiedzać dom. Ale wszystkie najważniejsze pomieszczenia były zamknięte. Więc zajrzałam do biblioteki, siłowni i znalazłam basen kryty. Jest tu pewnie ze dwadzieścia pokoi i po co mu aż tyle? To wielki megaloman, który pewnie ma małego fiuta dlatego musi mieć wszystko inne duże. Nie to, że chciałabym sprawdzać, najwyraźniej mam dość facetów na następne sto lat. Obchodząc dom na około, wzdłuż i wszerz usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu gwizdając, więc zaciekawiona zeszłam na dół aby sprawdzić kto to zawitał. Nie spodziewam się, że to Sam. Gdy poszłam do salonu akurat wchodziła przez nie starsza pani która mogłaby być babcią Samuela, ale przecież jego babka jest umierająca, a ta tutaj nie wygląda jak chodząca śmierć. Do tego jest uśmiechnięta od ucha do ucha.
- o witaj moje dziecko, ty pewnie jesteś Stella.
- E tak. A pani?
- jestem babcią Sama.
- babcią? Ale jego babka jest przecież ciężko chora, no wie pani...
- ech dziecko moje, wiem. Samuel nie wie, że tu jestem. I nie powinien się dowiedzieć.
- ale jak to dlaczego?
- bo by mnie zabił, oczywiście nie dosłownie.
- ale dlaczego?
Bo wcale nie jestem umierająca, tyle że on o tym nie wie.
- jak to? To pani nie umiera, nie ma pani raka trzustki, okłamuje pani Sama.
- tak i wcale nie jest mi z tym źle. Nie zrozumiesz mnie dziecko, jesteś jeszcze taka młoda. Ja po prostu musiałam zrobić mały fortel inaczej nigdy mój wnuk się nie ożeni, a ja nie będę miała prawnuków. A ja chce je mieć, póki jeszcze mam siłę za nimi biegać.
- aha...
- wiem moje dziecko że zgodziłaś się wyjść za mąż, za mojego wnuka. Dlatego musiałam przyjechać cię poznać. Sam powiedział mi, że mieszkacie razem.
- no tak.
- wiem Stello, że nie żenicie się z miłości, ale mam to gdzieś, miłość może przyjść później, a jak nie to trudno. Dla mnie ważne są moje przyszłe prawnuki.
- do przyszłych prawnuków jeszcze daleka droga proszę pani. Nie rozpędzajmy się. Tak ma pani rację, nie kochamy się z Samuelem, ja go nawet nie bardzo znam. Po prostu nie miałam wyboru, a ta opcja wydawała się najrozsądniejsza.
- rozumiem cię dziecko doskonale, ja także nie miałam wyboru, musiałam wyjść za mąż za dwadzieścia lat starszego mężczyznę, wydawało mi się to nierealne, mój świat się kończył, miałam dwadzieścia lat. Jednak Taylor okazał się cudownym człowiekiem, empatycznym i po prostu z czasem go pokochałam. Choć mieliśmy wzloty i upadki był mi najbliższą osobą i urodziłam mu dwóch synów. Ojciec Sama zmarł lata temu w wypadku samochodowym, a mój drugi syn okazał się być chory na schizofrenie. Jest teraz w ośrodku przeznaczonym dla takich osób, więc sama rozumiesz jak bardzo chce żeby Sam był szczęśliwy.
- rozumiem, bardzo mi przykro.
- A ty opowiesz mi coś o sobie.
- nie ma co opowiadać właściwie. Mieszkam w Chicago od urodzenia, ale moi rodzice przenieśli się do Francji, stwierdzili ze skoro jestem już dorosła, to nie muszą mnie już wychowywać, nigdy chyba nie chcieli mieć dzieci, ale zdarzyłam się ja. Nie jesteśmy ze sobą blisko, matka jest nauczycielką francuskiego, a ojciec elektrykiem. Dobrze im się powodzi.
- to smutne, ja nigdy bym swoich synów się nie wyrzekła, a na pewno chciałabym mieć z nimi kontakt.
- cóż są specyficzni.
- a ile masz lat? Wyglądasz bardzo młodo. Jesteś taka szczuplutka.
- dwadzieścia pięć proszę pani.
- och jaka tam pani. Mów mi Celine.
- dobrze. Ale hmm... zastanawia mnie, jak pani wytłumaczy wnukowi, że jednak pani nie umiera. Przecież w końcu się skapnie, że pani robi go w balona.
- oj tam... będę się martwić później, po ślubie. Jakoś to odkręcę.
- aha. Nie wiem czy będzie tak łatwo, a co jeśli się na panią obrazi.
- pewnie ze się obrazi, to taki typ. Ale mu przejdzie. Zawsze mu przechodzi po jakimś czasie. Muszę już iść. Nie długo mój wnuk powinien wrócić, nie może mnie zobaczyć, miałam leżeć w łóżku I ledwo oddychać.
- och no dobrze. Odprowadzę cię.
Poszłam razem z celine do drzwi frontowych, niezła z niej babcia. Ma pomysły. Pożegnałyśmy się i obiecałam, że nie powiem jej wnukowi niczego. To miała być nasza tajemnica. Zresztą bałam się bo jeśli by się dowiedział to nie miałby żadnych skrupułów, pewnie skończyłabym z kulką jak tamtej facet. Nie musiałby się ze mną żenić.
Sam wrocil dopiero na kolację, nie pytałam co robił przez cały dzień, pachniał damskimi perfumami wiec pewnie to co robił nie spodobałoby mi się. To dojrzaly facet po trzydziestce, normalne że ma swoje seksualne potrzeby, nie będę się w to wtrącać. W końcu co mnie to obchodzi z kim się rżnie. Nawet go nie znam i nie chce poznać, to czego się dowiedziałam wystarczy mi. Kolację jemy w ciszy, czuję się nie na miejscu, lubię dużo gadać, a teraz musze milczeć bo nie wiem jak zacząć komunikację. Po kolacji gosposia Nena zabiera nasze talerze. Jestem najedzona i marzę teraz o śnie. Ciepła kołdra, miękka poduszka... zbieram się powoli do wyjścia z jadalni kiedy Sam mówi coś do mnie.
- dobranoc Stello. Za tydzień będziesz moją żoną oczekuje, że będziesz spała ze mną w jednym łóżku jak przystało na żonę.
- chyba śnisz. W życiu. Po moim trupie. To miałbyć ślub dla umierającej babki, na pokaz, a nie naprawdę. Nie będę z tobą spała w żadnym łóżku.
- słuchaj. Będziesz moją żoną, trzeba zachować pozory. Może i ślub będzie dla beki, ale jednak będzie. I chce żebyś spała ze mną w mojej sypialni. Skończyłem z tobą dyskusje.
- jeszcze ci pokaże. Dupku.
- uważaj na słowa... pamiętaj z kim masz do czynienia.
- wiem z kim. Z bufonem który grozi mi bo nie potrafi inaczej. Nie będę posłuszna możesz mnie zabić od razu.
- może i powinienem ale już nieco za późno. Gdybym wiedział że pokażesz pazurki, na pewno bym cię zamordował. Teraz mogę to robić tylko w wyobraźni bo już powiedziałem babce, a ona nie będzie zadowolona z rozstania.
Nie odpowiedziałam, odwróciłam się na pięcie, tupnęłam nogą i poszłam do siebie, żaden facet nie będzie mi mówił co mam robić, już nie. Maxwell na początku był cudowny, a potem zmienił się w gnoja któremu tylko narkotyki w głowie, nie raz musiałam dać mu kasę, bo inaczej mógłby zrobić mi krzywdę, trwałam jak idiotka myśląc, że on z tego wyjdzie. Gdyby nie ciąża, nie to maleństwo we mnie, pewnie nadal bym z nim była. Byłoby coraz gorzej, co ja gadam już było koszmarnie, chciał mnie oddać jak rzecz staruchowi w garniturze. Nigdy mu tego nie wybaczę.