Miesiąc później...
Przechadzam się po lesie, wszystko zaczyna budzić się do życia, mam wrażenie, że ja także wychodze powoli z marazmu w jakim się znalazłam. Próbuje znaleźć swoją drogę którą będę podąrzać z moim dzieckiem. Nie jest łatwo zapomnieć o przeszłości, ale mam nadzieję że przyszłość rysuje się lepiej. Czasem jeszcze wspominam o moim mężu, czasem słyszę jego głos w myślach, ale coraz rzadziej. Rzadziej patrze w bok, coraz częściej patrze przed siebie, nie chce już miłości, nie będę jej szukać, chce się skupić na wychowaniu syna. Dobrze mi w tym domku, póki co nie spotkałam tu żywej duszy, oprócz ochroniarza który raz na jakiś czas sprawdza co u mnie i czy nie potrzeba mi czegoś. Co miesiąc przywozi zakupy, nie narzuca się, dziękuję mu za to. Nie mam ochoty spoglądać na innych, wiem że jestem żałosna, pewnie znajomi Sama teraz śmieją się ze mnie, a on im wtóruje, ruchając codziennie inna laske, ale to już nie mój problem. Chce zacząć żyć po swojemu. Po porodzie wyprowadzę się z Chicago, najdalej od tego miasta, od niego. Nie chcę przypadkiem wpaść na niego, kiedy będę szła z wózkiem. Dam sobie radę i pieniądze może sobie wsadzić tam gdzie słońce niedochodzi. Nie to, że unosze się honorem, po prostu nic od niego nie chce. Powinien być z tego zadowolony, w końcu jedna kobieta ma w dupie jego forse. Nie wiem dlaczego teraz o nim myślę, miałam nadzieję że stworzymy rodzinę, że jego słowa tak czułe okażą się prawdą, a to był tylko zły sen. Jestem za stara żeby każdemu ufać, zbyt doświadczona, a jednak jemu chciałam zaufać. Maxwell był utrapieniem, jemu także ufałam, nie mam tego zmysłu, nie potrafię dostrzec wroga, złego człowieka. Dlatego często dostaje po tyłku. Kobiety zbyt mocno wierzą facetom, a nie warto, każdy bez względu na to jaki jest na początku, na końcu okazuje się taki sam, jak poprzedni mężczyzna. Nie ma zmiłuj. Dlatego nigdy więcej facetów, to nie dla mnie, skupię się na jedynym mężczyźnie w moim życiu, którego wychowam na dobrego człowieka, okazującego miłość i kulturalnego wobec każdej dziewczyny. Mój syn nie będzie chamem.
Chodzę między alejkami, już się nie gubię w tym lesie, znam tu niemal każde drzewo i krzew, siadam na ławce nieopodal mojej chatki i przypatruje się błękitowi nieba, jest pięknie, wiosna przebija się nieśmiało, kwiaty wychodzą pomału z ziemi. Już nie długo wszystko się zazieleni. Jestem wolna, nikt mnie nie śledzi, Maxwell odpuścił albo nie wie gdzie jestem, to nie ważne, nic już nie jest ważne. Jutro będzie nowy dzień, piękniejszy niż dzisiejszy.
Tęsknie? Już nie. Tęskniłam przez miesiąc, płakałam i patrzyłam w telefon, liczyłam że się ogarnie i zabraknie mnie i zadzwoni albo choć napisze smsa, ale nic takiego się nie wydarzyło. Chciałam do niego sama napisać, ale to byłoby głupie, nie można wszystkiego wybaczać od tak. Wiec czekałam miesiąc, zagryzając zęby w oczekiwaniu aż będzie mnie chciał. Ale się nie doczekałam. Minął miesiąc i po prostu dałam sobie spokój, nie czekałam już na telefon czy choćby na jakiś znak. Nie rozpaczałam. Skupiłam się na sobie i swoich potrzebach.
Wstaje z ławeczki i idę w stronę domu, zglodniałam i czas na obiad, dziecko się domaga. Podchodzę do drzwi gdy nieoczekiwanie zauważam mężczyznę, boję się, bo nie wiem kto to jest. W pobliżu nie ma sąsiadow.
- dzień dobry. W końcu spotkałem tu żywą duszę.
- dzień dobry.
Mówię ostrożnie, dziwny facet, co może tu robić w środku lasu. Zgubił się?
- Zgubił się Pan.?
- nie skądże. Mieszkam na drugim brzegu zaraz przy jeziorze, może pani widziała mój domek?
- przykro mi, ale nie zapuszczam się tak daleko, mam kiepską orientację w terenie, do tego ciąża wolałabym się nie pogubić.
- no tak, to zrozumiałe. Szedłem na spacer gdy zauważyłem panią, pomyślałem że się przedstawię i zagadam, jesteśmy sąsiadami. Jestem Louis Kennedy. Ale nie z tych Kennedych.
- mhm. Przepraszam ale muszę iść zrobić obiad, nie długo mąż powinien przyjechać z miasteczka, pojechał na zakupy.
- jasne nie ma problemu.. może się jeszcze spotkamy.
- pewnie tak.
Weszłam do domu i zamknęłam za sobą drzwi na wszystkie spusty. Nie wiedziałam co to za facet, ale jedno wiedziałam na pewno gość nie mieszka w pobliżu. Na drugim brzegu nie ma domku innego niż mój. W pobliżu w ogóle nie ma innych domostw, dlatego Samuel kupił tą chatkę, bo mógł być tu anonimowy. Nie mogłam od tak wyjechać stąd, więc czekałam na rozwinięcie sytuacji. Oprócz czyhającego na mnie Maxwella, nie miałam innych wrogów. Spędziłam noc w salonie przy oknie, obserwowałam otoczenie, podwórze, czy ktoś się nie kryje za drzewami, ale po ciemku nie byłam w stanie niczego dostrzec. Zmęczona dopiero nad ranem zasnęłam w fotelu licząc na to, że nikt się nie włamie i mnie nie zabije gdy będę spać. Obudziłam się dopiero po południu, przebrałam się w świeże ciuchy, ogarnęłam siebie i domek. Zrobiłam coś do jedzenia, herbatę i znów usiadłam w fotelu przypatrując się czy ktoś czasem nie czai się za drzewem. Nie wiem czy mam się bać, czy nie, na pewno nie zadzwonię do swojego męża ani jego ochroniarzy. Nie byłam pewna co powinnam zrobić, kto to mógł być? I właściwie czego ode mnie chciał? Kto go przysłał? I czy wiedział kim jestem? Że jestem żoną bogatego człowieka, że on na zlecenie zabija ludzi, może ten cały Louis chce mnie porwać i sprawdza czy ktoś się przy mnie nie kręci. Jestem w ciąży, więc łatwy ze mnie cel. Nie będę się bronić żeby nie narazić swojego syna. A może ten facet chciał mnie poderwać, a ja wymyślam niestworzone historie kryminalne. Może mieszka w miasteczku i zobaczył mnie chodząc po lesie, w końcu to nie jest prywatny las tylko ogólnodostępny. Może faktycznie chciał się tylko przywitać, ale po co zatem kłamał, że mieszka nie daleko. Od tego myślenia rozbolała mnie głowa, otworzyłam okno żeby przewietrzyć trochę pomieszczenie, nie chce brać żadnych leków żeby nie zaszkodzić dziecku. Nie widziałam dzisiaj już tego faceta, może stwierdził że nie jest mną zainteresowany i udał się w dalszą drogę. Mam nadzieję, że więcej go nie zobaczę, wolałabym mieć święty spokój przynajmniej do porodu. A potem się zobaczy.