Do domu wróciłam sama, mój chłopczyk musiał jeszcze poleżeć w szpitalu, nie chciałam opuszczać szpitala bez niego, ale Samuel mówił, że nie mogę zajmować komuś łóżka, ktoś może go potrzebować bardziej niż ja. Codziennie jednak przyjeżdżałam do mojego syna, siedziałam z nim do nocy, a potem wracałam do domu, który Sam wynajął na prędce. Myłam się, szłam spać i znów jechałam do szpitala. Będzie tak dopóki moje dziecko nie znajdzie się przy mnie. Cieszyłam się, z każdym dniem mój syn nabierał kolorów i stawał się silniejszy. Oddychał już samodzielnie, ale nadal musiał przebywać w inkubatorze ponieważ był wcześniakiem. Dawał sobie jednak radę coraz lepiej. Bylam więc w dobrym nastroju, co dzień z nim rozmawiałam, opowiadałam co będziemy robić gdy będzie już w domku, jak wyjdzie na swój pierwszy spacer i ile mu kupię zabawek. Jego tatuś zrobił mu już pokój w nowym domu i będzie najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.
Samuel dzień i noc szukał Maxwella, nie było to łatwe, ale mój mąż nie poddawał się. Dzwonił i prosił o przyslugi, a jak ktoś mu odmawiał to po prostu go straszył, najczęściej jednak ludzie mu pomagali sami z siebie. Wiedzieli kim jest Samuel White i większość nie chciała mieć z nim na pieńku. Nic mi nie mówił, miałam się nie martwić, wciąż powtarzał że wszystko jest na dobrej drodze. Nie wiedziałam więc czy już jest na jakimś tropie czy nadal szuka. Czy wie już kto mu pomagał, czy może jednak działał sam. Nie wtrącałam się, ufałam mu, poza tym nie bardzo mogłam mu w czymkolwiek pomóc, nadal odczuwałam ból po ranie pooperacyjnej choć minęło już niemal dwa tygodnie. Rana się ładnie zabliźniła, ale ciało musi się zregenerować. Miałam zakaz podnoszenia nawet ciężkich przedmiotów. Samuel kazał mi tylko leżeć i pachnieć, a Sam i jego wspaniała gosposia robili niemal wszystko za mnie, gdyby mogli pewnie by poszli za mnie się wysikać. Jedynie pozwalano mi jeździć do dziecka, w sumie spróbowali by mi tego zakazać, marnie by skończyli.
Wielu nowych ochroniarzy pilnowało posesji dzień i noc, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, zmieniali się co dwanaście godzin. Nie było wśród nich ani Daniela i jego brata bliźniaka Damiana, mój mąż już im nie ufał. Nie wiem czy to oni byli zamieszani w pomóc Maxowi i jaki mieli by w tym cel. Wiem, że mojego byłego chłopaka najbardziej interesują narkotyki, ja i mój syn jesteśmy gdzieś daleko w tyle. Jednak dla mojego bezpieczeństwa, dopóki nie ustali wszystkiego wolał trzymać ich ode mnie z daleka tak na wszelki wypadek. Lepiej nie kusić losu.
Dziś obudziłam się wcześnie rano, mojego męża jak zwykle nie było w domu, co rano wychodzi i wraca zmęczony dopiero wieczorem, a czasami późno w nocy. Jest niestrudzony, ale nie wiem ile jeszcze wytrzyma. Wstałam, ubrałam się i zeszłam na śniadanie, chciałam jak najprędzej udać się do szpitala, do Jasona. Moja obecność mu pomaga, staje się wtedy bardziej ruchliwy, mniej płacze. Jego wola życia jest po prostu niesamowita. Więcej także zjada gdy karmie go sama.
- co dziś na śniadanie
- omlet z warzywami, kawa zbożowa i babeczka z malinami.
- rozpieszczasz mnie. Przez ciebie nie schudnę za szybko.
- oj daj spokój panienko, schudniesz kiedy mały podrośnie i będziesz musiała za nim ganiać wte i wewte. Zobaczysz
- obyś miała rację bo inaczej będę musiała zapisać się na siłownie, a nienawidzę ćwiczyć na mus.
Po śniadaniu jak zawsze wzięłam swoich pięciu ochroniarzy, tylko oni ze mną jeżdżą. Mam się ich słuchać i nie robić żadnych głupstw. Pojechałam do szpitala w miasteczku. Nie długo mój syn będzie mógł wrócić do domu, a wtedy wrócimy do Chicago. Samuel kupił nowy dom, stwierdził że nie opłaca mu się odbudowywać starego, lepiej kupić nowy w innym miejscu. Nie miałam nic przeciwko, choć tamten dom był cudowny, położony w pięknym miejscu, to cóż zmiany czasem są potrzebne. Ten nowy także leży nad jeziorem, ale jednak jest bliżej miasta. W każdym razie nie ważne gdzie będziemy mieszkać, ale żebyśmy byli szczęśliwi razem, żeby nic więcej nas nie rozłączyło. Samuel i ja nie możemy więcej ukrywać przed sobą problemów, czegokolwiek co zagrozi nam i naszemu związkowi. Chce czuć się przy nim dobrze, kochana i spełniona.
Szpital w którym leży mój synek, jest niewielkim obiektem, ale ludzie tam pracujący mają serce na dloni. Pomagają także osobom które nie mają zbyt dużo pieniędzy, nie patrzą na portfel, a na człowieka. Wchodzę do środka, jak zwykle witają mnie ochroniarze, dopóki moje dziecko nie wyjdzie oni będą go strzec.
Wchodzę do sali, gdzie mój synek śpi sobie smacznie w inkubatorze. Jeszcze tydzień. Tak powiedział lekarz i będę mogła zabrać moje dziecko do domu i nigdy nie już nie wypuścić go z matczynych ramion. Siadam przy nim i patrze jak słodko śpi niczym się nie przejmując, mój syn nie zna jeszcze smaku porażki, uśmiechu, szczęścia, nie wie co to dobro i zło, ale ja go wszystkiego nauczę. Urodził się pod szczęśliwą gwiazdą i jest moim darem od Boga.
- mój malutki, już nie długo wrócisz do domku i będziesz z nami. Już nigdy nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić, a twój ojciec to najlepszy człowiek na świecie, pokochał cię od pierwszego wejrzenia.
Nucę mu piosenki, gdy do sali wchodzi pielęgniarka, patrzy na moje dziecko i na mnie, coś zabiera i wychodzi. Ale nie boję się, w tej sali obok mnie jest pięciu ochroniarzy, a na korytarzu jest ich ze dwadzieścia. Pilnują to miejsce lepiej niż prezydenta. Jesteśmy tu bezpieczni. On jest tu chroniony. Siedzę do wieczora jak zawsze, przebrałam mojego chłopca w czystą pieluszkę, nakarmiłam, potuliłam i mogę pójść teraz do domu. Choć nie chce. Wolałabym zostać tutaj z nim. To trudne zostawiać go tu samego. Wsiadam do auta, smutna, czuję łzy pod powiekami, ale nie daje im wypłynąć, muszę być silna dla niego. Nie mogę się rozkleić. Wjeżdżam na posesję mojego tymczasowego schronienia i widzę na podjeździe auto mojego męża. Dziwi mnie to trochę, bo zazwyczaj przyjeżdża później. Wchodzę do domu, szukam Samuela, ale nigdzie go nie ma.
- mój mąż wrócił?
Pytam jednego z ochroniarzy stojących blisko piwnicy. Nigdy tam nie zaglądałam. Po co tu stoją?
- tak ale nie wolno mu teraz przeszkadzać.
- jasne. Jest w piwnicy dlatego tak warujesz przy wejściu.
Zawsze słucham ochroniarzy mojego męża, ale nie tym razem. Chce zobaczyć co mój mąż przede mną ukrywa. I nic mnie nie powstrzyma, nawet napakowany mięśniak.
- odsuń się. Chce przejść.
- przykro mi dostałem polecenie nie wpuszczać pani.
- mhm... a teraz spadaj. Jestem pani White i chce tam wejść albo powiem mojemu mężowi, że próbowałeś się do mnie wczoraj dobierać.
- co. Nie zrobi tego pani. To nie prawda.
- zobaczymy.
Uśmiechnęłam się przebiegle. A facet się odsunął. Nikt nie chce mieć za wroga mojego męża. Zeszłam na dół, przyciągana przez dziwną niewidzialną siłę.