Miesiąc później...
Miesiąc temu rozmawiałam z rodzicami Maxwella, ale mieli go totalnie w dupie. Nie spodziewałam się po nich niczego dobrego, ale myślałam że może zechcą mu pomóc, że ruszy ich sumienie. W końcu to ich dziecko. Samuel nie był zadowolony, że pojechałam tam, miałam przecież siedzieć w domu i się z niego nie ruszać, ale chciałam pomóc, to przeze mnie dom Sama się spalił. Nie było wątpliwości, że ktoś go podpalił. Nie zachowały się żadne nagrania, wszystko spłoneło. Zostały zgliszcza. Oczywiście był ubezpieczony. Smutno mi z tego powodu, czuję się winna. Wiem, że Sam odbuduje dom i będzie jeszcze piękniejszy, ale żal po tym co się straciło pozostaje. White nie znalazł go, gdzieś się zaszył albo już nie żyje i leży zaspany w jakiejś norze. Nie chcę myśleć w czarnych barwach, ale nie potrafię. Byłam na niego zła, było mi przykro, że tak mnie potraktował, po takim czasie jednak zaczęłam myśleć nad tym. Uzależnienie to choroba i trzeba ją leczyć. Chce mu pomóc, żeby wyszedł z tego, żeby zaczął znowu być sobą. Kiedyś łączyło nas coś pięknego. To już nie wróci, ale możemy żyć w przyjaźni, poza tym chce powiedzieć w przyszłości mojemu dziecku, że jego biologiczny ojciec żyje i ma się świetnie, że zrobiłam wszytko co trzeba by mu pomóc. Nie mogłabym spojrzeć sobie w twarz gdybym nie próbowała. Dziecko we mnie rośnie w zastraszającym tempie, pani doktor mówi, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale brzuch jest taki wielki, a to dopiero piąty miesiąc. Nie mogę się doczekać aż wyjdzie ze mnie. Na kolejne dziecko Samuel będzie czekał bardzo długo.
Właśnie a gdzie jest mój mąż? Powinieni przynieść sniadanie do łóżka. Ech... Jestem taka głodna, będę musiała sama zejść i poszukać czegoś do jedzenia. Czas na polowanie. Schodzę na dół w szlafroku, nie mam ochoty się dziś ubierać, witam się z ochroniarzem który popija kawę i je śniadanie.
- a gdzie jest mój mąż?
- e pani mąż wyjechał wcześnie rano, chyba miał coś do załatwienia.
- jak zawsze
Biorę babeczkę z czekoladą i herbatę owocową i idę do salonu aby zjeść w spokoju. Siedzę jedząc i właściwie o niczym nie myślę, gdy ktoś puka do drzwi. Przewracam oczami i chce iść otworzyć, ale przypominam sobie, że ochroniarz zakazał otwierać komukolwiek. Więc siedzę wygodnie i czekam, któż to zaszczycił mnie dziś swoją obecnością.
- dzień dobry moja droga
- odwracam się, a do mnie podchodzi dziarskim krokiem babcia Samuela, Celine.
- witam. Jak tam zdrówko.
- wyśmienicie. A jak tam mój wnuk
- który?
- obydwaj
- w porządku, jeden wyszedł do pracy, a drugi siedzi grzecznie i rozrabia w brzuchu.
- och cudownie.
- a co cię tu sprowadza. Czy nie miałaś nadal umierać?
- och dajmy temu spokój. Muszę to jakoś odkręcić. Ale nie mam pojęcia jak. Mój wnuk nie jest wcale głupi. Miało mi zostać dwa góra trzy miesiące, a ja wciąż dycham.
- no tak. Musi babcia coś wymyśleć.
Nie mówię jej, że Samuel wie już o wszystkim i że sama mu to powiedziałam. Nie chciałam żeby miała mi za złe. Więc milcze jak głupia.
- no dobrze ale tylko po to przyszłaś?
- och nie. Nie długo będą moje urodziny i chciałam was zaprosić na kolację.
- aha. Mogłaś zadzwonić.
- wiem ale chciałam wpaść osobiście. Nudzi mi się samej w domu.
- hmm... a jakby był Sam? Przecież babka nie wygląda nawet na chorą w tym momencie.
- no cóż... Nie pomyślałam. Kłamstwo ma krótkie nogi zawsze w końcu wychodzi na jaw. I potem są same problemy.
- no to prawda. A kiedy te urodziny?
- w niedzielę.
- ach ok. Na pewno przyjdziemy.
- no ja myślę.
- tylko może powinna Celine porozmawiać wcześniej z Samem, jak to będzie wyglądało jak babka będzie chodzić wśród gości cala rozpromieniona skoro babcia umierająca jest.
- masz rację moje dziecko. Powinnam zagadać może właśnie na urodzinach mu powiem, przy ludziach na pewno mnie nie zabije.
- ach rozumiem już sobie to przemyślałaś.
- tak.
Uśmiechnęła się szeroko jakby ciężar zmalał z jej karku. Powie mu. W końcu. Ile można kłamać i oszukiwać. Na dłuższą metę to się nie uda. Ciekawe czy Sam będzie mocno zły. Niby wie, że babka nie umiera, ale jednak pewnie się wkurzy. Żeby tylko nie było z tego jakieś siary. Nie chce żeby zrobił się cyrk na jej urodzinach.
- dobrze moje dziecko pójdę już. Musze się przygotować do urodzin, pójść do fryzjera i tak dalej. To już pojutrze.
- jasne. Baw się dobrze. I nie podrywaj nikogo.
- nie mam zamiaru.
Jestem pewna że na swoich urodzinach olśni wszystkich. A ja weszłam do kuchni gdzie gosposia przygotowywała pyszny obiad, nie chciałam jej przeszkadzać, ale byłam straszliwie głodna więc zrobiłam sobie kanapki z indykiem i wyszłam po cichu do swojego pokoju. Zjadłam z apetytem i rozsiadłam się pod oknem, lubię patrzeć na ogródek choć to nie jest moje ulubione miejsce na ziemi. Czekam aż dom który pokochałam stanie na nowo jeszcze piękniejszy. Siedziałam i patrzyłam jak ptaki szukają jedzenia, było południe, nie długo zrobi się ciemno i ponuro. Wstając z krzesła zauważyłam kogoś, stał w krzakach i patrzył na okna. Przestraszyłam się i schowałam za firanę. Czy to możliwe żeby Maxwell wiedział gdzie teraz mieszkam. Powoli wycofałam się z pokoju i zeszłam w pośpiechu znaleźć któregoś z ochroniarza. Znalazłam jednego w korytarzu.
- chodź ze mną teraz.
Nie czekając złapałam go za ramię i pociągnęłam do sypialni, pewnie z boku wygląda to nieco dziwnie, ale w tym momencie nie pomyślałam.
- o co chodzi pani White. Może mnie pani puścić.
- jak masz na imię?
- Luke
- dobra lukę patrz za oknem w krzakach ktoś się chował i patrzył na okna.
- już już spokojnie.
Chwilę się przypatrywał, a ja razem z nim, ale niczego tam już nie było.
- nie ma nikogo podejrzanego pani White. Jest pani pewna że widziała tam kogoś?
- oczywiście mam dobry wzrok.
- ok zadzwonię do Pana Whita i sprawdzimy kamery.
- a sam nie możesz ich sprawdzić?
- niestety nie. Mam zakaz gmerania przy nagraniach.
- ok rozumiem. To dzwoń.
- dobrze już dzwonie.
Zajęło to dobre piętnaście minut, niestety mój mąż nie odbierał. Pewnie jest zajęty. Wiec będę musiała poczekać aby dowiedzieć się czy miałam rację, czy to moja bujna wyobraźnia..
Ochroniarz wyszedł, a ja zostałam w sypialni przypatrując się wciąż ogrodowi. Na pewno ktoś tam stał, nie mam omamów.