Rozdział 16

67 8 10
                                    

– Pasażerowie linii lotniczej 237-10A Nowy York-Toronto proszeni są o niezwłoczne udanie się do bramek 27C i 27D, gdzie zostaną odprawieni do samolotu. Powtarzam. Pasażerowie... – Kobiecy głos w głośnikach sprawił, że sporo ludzi siedzących obok Alex, zaczęło podnosić się z zajmowanych wcześniej miejsc. Ona również wstała. Nadszedł czas, by drugi raz opuściła rodzinny kraj. Tyle, że wtedy wyruszała z celem znalezienia bruneta, a tym razem, o ironio, chciała od niego uciec. Między innymi. Nie był przecież głównym powodem, a jedynie zapalnikiem.

Poszła za tłumem, do wyznaczonego miejsca i ustawiła się na końcu kolejki. Przed nią stała nieco starsza od niej kobieta z kilkuletnią dziewczynką. Drobna blondynka trzymała się płaszcza swojej, najprawdopodobniej, matki i co chwila ciągnęła jego skrawek, chcąc o coś zapytać. Kobieta, zrezygnowana ciągłym schylaniem się, w końcu wzięła córkę na ręce.

– Tak? – zapytała ciepłym głosem.

– Mamusiu... – zaczęła tonem ciekawego dziecka. – A co oznaczają te numerki na naszym bileciku?

Alex dopiero teraz spostrzegła, że kilkulatka trzymała w ręce bilety.

– Te cyferki oznaczają, że to jest nasz bilet. Każdy ma swój i ma inny numer. – Kobieta starała się jak najlepiej wytłumaczyć dziecku obowiązującą zasadę.

– Czyli trzeba te cyferki zapamiętać? – Następne pytanie padło z dziecięcych ust, kiedy ludzie przed nimi przesunęli się o kolejny metr w kolejce.

– Niekoniecznie skarbie. – Rodzicielka zrobiła dwa kroki, by ponownie przystanąć. – Najważniejsze to uważać, żeby nie zgubić biletu...

Kobieta coś jeszcze mówiła, ale Alex przestała skupiać uwagę na znaczeniu wypowiadanych przez nią słów i spojrzała na swój bilet. Było tam pełno różnych kodów, liczb pomieszanych z literkami, jej nazwisko oraz inne oznakowania. Trudno byłoby zapamiętać całą tę sekwencję znaków, jednak dla dziewczyny nie było to wyzwaniem. Zawsze wszystko szybko zapamiętywała, a cyfry wchodziły jej jak ciasto czekoladowe. Ojciec ciągle jej powtarzał, że liczby są wszędzie. Gdzie się nie obejrzy, to ujrzy numery, litery, znaki, czy symbole. To właśnie ojciec uczył ją matematyki.

– Sześć razy osiem? – Mężczyzna przykucnął obok dziewięcioletniej dziewczynki, kiedy zadał jej kolejne działanie.

– Czterdzieści osiem – Rachel odpowiedziała pewnie. Ojciec zawsze robił jej rozgrzewkę z podstawowej tabliczki mnożenia, choć dobrze wiedział, że całą miała opanowaną w małym paluszku. Nie narzekała jednak, tylko grzecznie odpowiadała.

– Dobrze, a sto czterdzieści siedem razy osiemnaście? – Uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu.

Dziewczynka chwilę milczała, głęboko zanurzając się w obliczeniach, aby tylko się nie pomylić.

– Dwa tysiące sześćset czterdzieści osie... sześć. – Uśmiechnęła się szeroko, zadowolona, że skomplikowane obliczenia szły jej coraz szybciej.

– Dobrze, a pamiętasz liczby, o które cię pytałem dwa dni temu? – zapytał unosząc brew.

– Trzydzieści cztery razy dwadzieścia osiem i dziewięćdziesiąt razy sto dwadzieścia siedem.

– A pamiętasz wyniki, czy musisz jeszcze raz policzyć?

Rachel uniosła w zamyśleniu oczy ku górze, lecz po chwili ponownie spojrzała na tatę.

– Pamiętam.

Sean wstał i uśmiechnął się.

– Gdzie idziesz, tatusiu? – zapytała dziewczynka, gdy ten chciał opuścić jej pokój.

Nieskończona liczba przypadkówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz