Simon stukał palcem o blat biurka czekając na telefon od Bernsa, ten jednak zdawał się nie być typem człowieka punktualnego. Miał odezwać się po piętnastu minutach, a minęła już prawie trzecia godzina. Oczywiście nie omieszkał sam do niego dzwonić po wyznaczonym czasie, jednak po kilku próbach przestał, w obawie, że ze złości rzuci telefonem. Gdy poczuł wibrację urządzenia w kieszeni spodni, jak dziki wyjął urządzenie i odebrał połączenie.
– No i co, masz? – Usłyszał po drugiej stronie słuchawki.
– Tak. Przez te kilka godzin, jakoś dałem radę to ogarnąć – rzucił sarkastycznie i wywrócił oczami. Teraz mógł swobodnie rozmawiać nie bawiąc się w wysyłanie wiadomości, lub szyfrowanie słów, gdyż większość policjantów pojechała na patrol, a inni mieli pracę w innych sektorach. Aktualnie w pomieszczeniu był sam. – Właścicielem samochodu jest... – Spojrzał na kartkę samoprzylepną, na której spisał odpowiednie dane. – Octávio Santos. Z pochodzenia Brazylijczyk, mieszka przy 149-46 Powells Cove Blvd w Queens. Generalnie dziwny gość, jest właścicielem fitness klubu w...
– Poczekaj. – W tle dało się słyszeć stukanie palców o klawiaturę. – Ale to jest jakiś mąż tej kobiety, partner, ojciec, ktokolwiek?
– No właśnie szukałem wśród jego najbliższej rodziny jakiejś rudej, młodej kobiety, ale nikogo nie znalazłem. W razie, gdyby nie mieli aktualnych danych, to przejrzałem portale społecznościowe. Na zdjęciach, też nikogo takiego nie było. Może to kochanka – zgadywał. – Wtedy zrozumiałe byłoby, że nie obnosił się zdjęciami z nią.
– Albo złodziejka – zaśmiał się Rick. – W końcu znała się na rzeczy, gdy rzuciła się na Drewla, a auto nie było wcale takie tanie...
– Nie kuś losu Beckett. Gdyby było, jak mówisz, nasz ślad urwałby się całkowicie – warknął Simon i zaczął ponownie stukać palcami w biurko.
– Dobra, dobra. Słuchaj, moim zdaniem powinieneś jechać do tego gostka, strzelić jakąś policyjną gadkę i wszystko ci wyśpiewa. Obgadam sprawę z szefem... – podsumował.
– To naprawdę wkurzające, że z każdą informacją musimy latać do niego jak pies do kości... – Simon mało delikatnie zauważył ich zależność od Dankwortha. Zero podejmowania własnych, niezatwierdzonych działań. A grając rolę uczciwego policjanta, nie mógł osobiście dzwonić do szefa, żeby w razie podejrzeń, nie miał podejrzanych, pogrążających go połączeń. Gdyby jakimś cudem złapali Dankwortha, skorumpowany glina przydałby się wtedy jeszcze bardziej.
– Jakby nie patrzeć jesteś psem – zaśmiał się Patrick. – Ale tak, to denerwuje i wszystko opóźnia, jednak lepiej się stosować, bo ostatnio jest bardzo drażliwy... – odchrząknął czując, że niepotrzebnie przedłużał rozmowę. – Dam ci cynk, co dalej. Cześć! – krzyknął i się rozłączył.
Simon odłożył telefon na biurko i spojrzał na żółtą karteczkę. Wstał, zdjął skórzaną kurtkę z oparcia krzesła i zarzucił ją na ramiona. Ruszył do wyjścia prychając obok stanowiska, przy którym zazwyczaj siedział Philip. Zanim Beckett do niego oddzwoni, to on przyspieszy sprawę, pokona miejskie korki i poczeka przed posiadłością Octávio.
***
Alex siedziała w salonie na kanapie chwilę po tym, jak w najlepsze śmiali się w kuchni ze wspólnych wspomnień. Brunet musiał wracać do pracy, więc zostawił ją samą i ulotnił się idąc do biura. Rudowłosa miała dosyć tamtego pomieszczenia, jak na tamten dzień, więc nie skorzystała z jego propozycji wspólnej analizy zarobków właściciela klubu. Dlatego teraz patrzyła w ekran telewizora, co chwila zmieniając kanały i szukając czegoś wartego uwagi.
CZYTASZ
Nieskończona liczba przypadków
Teen FictionJedna pomyłka pociągnęła za sobą wir niefortunnych zdarzeń. Alex Withsign nie dość, że musiała pożegnać się ze swoim spokojnym życiem bibliotekarki, to jeszcze została wplątana w świat przestępczości uciekając przed nieznanym wrogiem. Czy jednak będ...