W sumie reszta praktyk zleciała zaskakująco szybko. Na szczęście nie było więcej niespodzianek w postaci pana Sandersa na przerwie, więc można uznać ten miesiąc za udany. Kilka razy nawet naprawdę dostaliśmy zadanie. Raz Ains miał polecieć do kiosku po papierosy, a mi kazali założyć jakąś opaskę z kocimi uszami. Generalnie było spoko. Nawet wpisali nam opisy dni do dzienniczków.
Nadszedł ostatni dzień. Na złość zaczął padać śnieg. Przed ósmą pojawiłam się na placu i przywitałam się z Ainsem, który już dostał własny śpiwór, bo nocował na budowie. Razem poszliśmy do z lekka nietrzeźwego kierownika i otrzymaliśmy polecenie, czyli udawanie że coś robimy.
Ciężko by na siłę opisywać moją robotę, więc uznajmy że te dziewięć godzin siedziałam na schodach.
O piętnastej przed płotem zjawił się Itadori i czekał aż dostaniemy wpisy i wyjdziemy z placu. To już się stało taką małą tradycją, bo typ kończył wcześniej a miał nas po drodze- W końcu mogę iść do domu. - powiedział martwym głosem Ains, czytając swój dzienniczek.
- Ale wiesz że mogłeś iść na noc do domu, nie? - zapytałam z lekką niepewnością. Szkielet totalnie zignorował moje słowa i schował kartkę. Pomachał nam i odszedł w kierunku przystanku - To co? Макдональдс? - zaproponowałam.
Itadori spojrzał się na restaurację i pokręcił przecząco głową.
- Nie możemy, był wczoraj rozstrzelany. - przypomniał. No tak, rano o tym mówili w radiu - Ale w moim domu mamy restauracje więc jak jesteś głodna to zapraszam. W sumie jesteśmy niedaleko.
Zmarszczyłam brwi. Typ ma w domu całą restaurację?! Szczerze wątpię. Może nie potrafi obrać się w słowa i po prostu chodziło mu o kuchnię. W tych czasach to i tak nie lada bogactwo, biorąc pod uwagę, że niektórzy mają lodówki w salonach, jak na przykład Makłowicz (chociaż ma je dwie).
Uznałam że wolę to, niż powrót do domu i przystałam na propozycje kolegi. Razem udaliśmy się na przystanek autobusowy i poczekaliśmy aż przyjedzie jakiś gryf.
W końcu przyjechał jakiś gruby autobus, tak siwy od spalin, że przez chwilę myślałam że okien nie ma.
Weszliśmy do środka i usiedliśmy na samym przodzie, bo nikogo praktycznie nie było.- Chcesz trochę? - zapytał chłopak wyjmując flaszkę.
- Nie dzięki. Skąd masz?
- Ainz mi ciągle daje. Nie wiem po co, ale skoro za darmo to grzech nie przyjąć. - wytłumaczył i wziął dwa łyki - O japierdole, ale w pysk pali. O kurwa.
- Wszystko ok?
- Jak najbardziej. - powiedział i wziął kolejne łyczki - O kurwa, ale kopie. Brakuje teraz tylko kilku pikli czy coś.
Potakiwałam głową. Też bym takiego ogórka zjadła. Makłowicz zamknął wszystko w prywatnej lodówce. Trochę mnie ściska ze złości na myśl o tym, jak mnie ostatnio traktuje. On karmi nawet swoje pająki w łazience, ale mi kęsa szczędzi.
Podróż minęła zaskakująco szybko. Wysiedliśmy przy ogromnym, pustym, betonowym placu z Ikeą po środku. Itadori prawie się wywalił gdy wychodził z autobusu, pomogłam mu stanąć na nogi.- Oo kjr kurwa. Dobraa. A więc mieszkam tam. - wskazał palcem w stronę Ikei - Chodź idziemy na hod togi.
- Mieszkasz sklepie?
- Mój stary to założyciel Ikei Zizel. Mieszka w samych Katowicach mówię ci! Zapisałem się na budowlanke więc no.. no mieszkam tu, nie. Na dziale z łóżkami. Mogę spać gdzie chce jest zajebiście spoko.
Wow, też bym tak chciała. To musi być fajne! Z podekscytowaniem poszłam za nieco chwiejącym się kolegą i razem przemierzyliśmy cały parking. W środku Ikei było bardzo ciepło w porównaniu do dworu. Ludzi było dość mało, ale dało się ich gdzieniegdzie dostrzec.
Pojechaliśmy ruchomymi schodami na górę i skrótami znanymi jedynie przez pracowników (i Itadoriego) ominęliśmy prawie połowę sklepu. A szkoda, bo chciałam popatrzeć na te meble na które i tak nigdy nie będzie mnie stać.
CZYTASZ
Moja Wysmażona Szkoła
TerrorPierwszy dzień w nowej szkole w zaborze rosyjskim wydawać się może trudny, ale nie dzięki tak zajebistej klasie! Poznaj losy Zizel i przekonaj się, że edukacja w pomorskim nie jest aż tak fajna. (czysta satyra bez kontekstu)