*Samanta*
- Mówiłem wczoraj, że do zobaczenia jutro. - Odparł z uśmiechem i puścił mi oczko.- A ja mówiłam, że jesteś palantem! - Warknęłam.
Czy on naprawdę nie zdaje sobie sprawy, że go nienawidzę? Musiał mi popsuć nowinę o przyjeździe rodziców? Jeszcze chwila, a podejmę się kastracji człowieka i to bez jego pisemnej zgody!
- Ej, mała. Chce Cię tylko podrzucić do szkoły. - Powiedział z tym swoim usatysfakcjonowanym błyskiem w oku i zabójczym spokojem.
Dość! Nie zamierzam się dłużej denerwować!
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Nie miałam nawet ochoty się obracać, bo znów musiałabym ujrzeć ten wredny, nad spokojny wyraz twarzy. Szłam prosto na przystanek, używając w myślach epitetów zupełnie do mnie nie podobnych.
- Chyba musisz ze mną jechać. - Usłyszałam zza swoich pleców ten irytujący, zachrypiały głos.
- Ja nic nie musze, a ty się zwyczajnie odczep! - Rzuciłam do otwartej szyby samochodowej i dalej ruszyłam przed siebie.
Czemu te cholerne zagraniczne samochody muszą mieć kierownicę po prawej stronie?!
- Ja bym Ci jednak radził wsiąść.
- A ja radzę Ci spierdalać. - Warknęłam zirytowana.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz do kogoś przeklnełam ale tym razem nawet nie żałuję. Niech ten człowiek da mi w końcu spokój! Nie wystarczy mu znęcania się nademną w szkole?
- Jesteś pewna? - Spytał z rozbawieniem, a w moich myślach pojawiło się milion sposobów na zbicie mu tego uśmiechu z twarzy.
- A ty czasem nie masz problemów ze słuchem? - Warknęłam.
- W takim razie mam nadzieje, że szybko masz kolejny autobus.
Chłopak wybuchł glosnym śmiechem, a ja spojrzałam na przystanek z którego wlasnie odjeżdżał mój transport. Kolejny autobus mam za godzinę, jak zawsze nic nie może pójść po mojej myśli, a gdyby nie ten idiota siedzialabym w pomarańczowym busie i była w drodze do szkoły.
- Nienawidzę Cię! - Warknęłam wsiadając do czerwonego ferrari.
Chłopak odpowiedział mi jedynie uśmiechem i wyraźnie zadowolony z siebie ruszył w kierunku szkoły. Oparlam głowę o szybę i wpatrywałam się w widoki, ani mi się śniło zamienić z nim choć słowo. Chce po prostu dotrzeć do szkoły. Oczywiście, Brian jak zawsze musiał coś zrobić żeby nie było nudno, całkiem jak Rose.
- Nie pomyliły Ci się kierunki? - Spytałam kiedy skręcił w przeciwną stronę, niż ta która prowadzi do uczelni.
- Ktoś powiedział, że trafisz dziś do szkoły? - Odparł z uśmiechem i zablokował drzwi przyciskiem obok kierownicy.
Słucham? Czy on naprawdę ma coś nie tak z głową? Przecież ja nigdy nie opuszczam zajęć, chyba mu się coś pomyliło.
- Masz mnie zawieść do szkoły! - Wydarłam się i zaczęłam ciągnąć za klamkę, choć doskonale wiedziałam że jej nie otworze.
- Ja nic nie musze. - Odpowiedział pomiędzy glosnym śmiechem i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, po czym jednego z nich odpalił.
Wiedziałam, że i tak nic nie mogę zrobić. Znów byłam zamknięta w tym jego czerwonym aucie i jedyne co mogłam to posiłować się z drzwiami, które i tak się nie otworzą.
- Palenie szkodzi zdrowiu. - Powiedziałam z uśmiechem i wyrwałam mu z ust papierosa.
Wzięłam to śmierdzące coś i długo nie myśląc wyrzuciłam przez uchyloną szybę. To chyba był jedyny sposób jakim mogłam zrobić mu na złość, no i miałam cichą nadzieje ze dostane się do szkoły.
CZYTASZ
You are mine
RandomOn nie powinien się zgodzić, a ona nie powinna pozwolić mu się zbliżyć. On nie powinien kłamać, a ona nie powinna mu wierzyć. On nie powinien uciec, a ona nie powinna kochać. Czy coś tak przeciwnego ma szansę się dobrze skończyć?