Epilog

632 33 12
                                    

~6 lat później~

*Samanta*

- Kochanie wstawaj. - Usłyszałam nad uchem głos Erica i otworzyłam oczy lekko się do niego uśmiechając.

Minęło już sporo czasu, a nawet jeszcze więcej. Skończyłam szkołę, zaczęłam studia medyczne, wynajęłam razem z moim partnerem dwu-pokojowe mieszkanie i właśnie odbywałam staż w miejscowym szpitalu. Na swojej drodze spotkałam wielu mężczyzn ale z żadnym nie wiązałam przyszłości. Nie czułam się ważna, potrzebna, nie sprawiali, iż czułam, że latam. Eric również nie sprawiał ale był we mnie niesamowicie zakochany i był w stanie zrobić wszystko żebym czuła się szczęśliwa. Nigdy nie powiedziałam mu, że go kocham. Nigdy go nie pokochałam ale był dla mnie ważny i wierzyłam, że w końcu tak się stanie. Należał do typu mężczyzn, którzy zrobiliby dla mnie wszystko i sama nie potrafiłam zrozumieć dlaczego nie jestem w stanie obdarzyć go uczuciem.

Zaraz po tym jak mnie obudził podniosłam się z łóżka i zjadłam przygotowane przez niego śniadanie. Pracowałam w poniedziałki, środy i piątki, a dziś właśnie był piątek. We wtorki i czwartki siedziałam na wykładach, a weekendy pozostawały wolne do mojej dyspozycji i zazwyczaj razem z Ericem chodziliśmy do kina, restauracji lub w inne miejsca, gdzie spędza się czas z chłopakiem. Kiedy już zjadłam pysznego omleta, wzięłam szybki prysznic i ubrałam fartuch, który był obowiązkowy w szpitalu. Pożegnałam Erica czułym pocałunkiem w usta i wybiegłam do podziemnego parkingu, gdzie stał mój samochód. Odpaliłam i ruszyłam w kierunku szpitala. Zaraz po wejściu przywitał mnie tłum oczekujących na wizytę pacjentów i pełno kręcących się pomiędzy nimi lekarzy. Przywitałam wszystkich uśmiechem i podeszłam do recepcji, po dzisiejsze karty pacjentów i zadania na dziś.

- Witaj Kim, jakieś zadania na dziś? - Skierowałam się w stronę sekretarki, która prywatnie była moją dobrą znajomą.

- Cześć, dobrze że już jesteś. Machowski prosił żebyś zajęła się pacjentem w sali 5. Facet ma rozciętą ręke i za cholere nie chce nikomu dać jej zszyć. Potrzebna jest pielęgniarka, pewna siebie, czyli ty. - Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową.

Wszyscy w moim nowym życiu traktowali mnie jako pewną siebie, niezależną kobietę, a ja nigdy się tak nie czułam.

- Jasne. Ci trudni pacjenci i dobre podejście Machowskiego. - Z udawanym zażenowaniem przewróciłam oczami i po chwili obie zaczęłyśmy się śmiać, ponieważ akurat tego lekarza obie nie lubiłyśmy.

- Trzymaj i leć już, a później wpadnij na kawe. - Kim podała mi karty, a ja puściłam jej oczko na zgodę i ruszyłam w stronę windy.

Wjechałam na następne piętro i weszłam do sali numer 5, gdzie miałam się zająć pacjentem. Nie przyglądałam się mężczyźnie, który siedział na stole operacyjnym, a zajęłam miejsce przy biurku, tak jakby to zrobiła profesjonalistka. Otworzyłam jego karte i zaczęłam przeglądać zapiski innych lekarzy.

- A więc nie ma Pan żadnych chorób związanych z krwinkami, które uniemożliwiałyby zszycie rany? - Spytałam, jednocześnie sprawdzając czy mężczyzna ma wykonane wszystkie szczepienia.

- Nie mam. - Odparł krótko.

- Z tego co widzę żadnych traum do igły też Pan nie ma więc co jest powodem przez który zakłócasz godziny pracy lekarzy? - Zapytałam znacznie surowiej, niż robie to na codzień.

Doskonale wiedziałam, że mam do czynienia z pacjentem, który sam nie wie po co tu przyszedł i będzie robił problemy wszędzie tam gdzie będzie to możliwe.

- Samanta to ty? - Jego pytanie wybiło mnie z zamyślenia. Zmarszczyłam brwi i skierowałam oczy na niego, a w tym samym momencie zamurowało mnie.

To był ten sam Brian, tyle że o kilka lat starszy. Jego piwne spojrzenie nadal było tak samo intensywne, jego malinowe usta wcale się nie zmieniły, tak samo jak jego rozczochrana fryzura. Zamurowało mnie. Naprawdę mnie zamurowało. Nie miałam pojęcia co zrobić, ani powiedzieć i zupełnie zapomniałam po co tu jestem .

- Sam odezwij się. Powiedz cokolwiek, nawet każ mi wyjść. Proszę. - Nadal siedziałam z szeroko otartymi oczyma wlepionymi w niego. To niemożliwe. To nie dzieje się naprawdę.

- Nie chcę abyś wychodził. - W końcu zdobyłam się na jedno cholerne zdanie, chociaż dalej byłam w szoku, a moje ręce trzęsły się jak galaretka.

- A ja nie chce wychodzić stąd bez Ciebie.

Po jego słowach zapadła cisza, która trwała kilka dobre minut. Nie wiedziałam co powiedzieć. Przecież ułożyłam swoje życie, zapomniałam, a on pojawia się nagle w mojej pracy i znów zawraca mi w głowie. Po takim czasie, po tylu latach, po tym wszystkim...

- Dlaczego tu jesteś? - Spytałam niepewnie.

- Szukałem Cie. Jak tylko wyjechałaś skończyłem szkołe i szukałem Cie. Wiem jestem idiotą i wiem, że minęło mnóstwo czasu. Tak samo wiem, że masz chłopaka, którego pewnie kochasz o wiele mocniej niż mnie ale nie zamierzam odpuścić. Nie teraz, gdy w końcu Cie znalazłem.

- Brian... - Wypowiedziałam jego imie, a moje oczy napełniły się łzami.

Chciałam? Nie chciałam? Właściwie sama nie wiedziałam. Czułam się szczęśliwa, nareszcie szczęśliwa ale jednocześnie zła, że zajęło mu to tyle czasu. Wszystko się zmieniło. Dosłownie wszystko, a on dopiero teraz wrócił. Nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać. Nic nie wiedziałam.

- Nie musisz nic mówić. Zgódź się pójść jutro ze mną na kawe, a stąd wyjdę i przyjade po Ciebie jutro po pracy. Proszę Sam. Za długo to wszystko trwało i dalej nie przestałem Cie kochać. Nie zostawiaj mnie znów.

- Dobrze - Wyszeptałam i głośno przęknęłam ślinę.

Brian wstał ze stołu i podszedł do mnie składając na moim czole delikatny pocałunek, a raczej cmoknięcie. Zaraz potem wyszedł z sali zostawiając mnie samą. Mimowolnie potarłam dłonią miejsce w które mnie pocałował i zupełnie zapomniałam o tym co ja tu robię, tak samo jak o jego chorej ręce. To Brian. Ten Brian ale czy ja właśnie tego chce? Czy to był powód dla którego nie potrafiłam się zakochać? Czułam, że mnie szuka i nadal kocha? Właściwie czy ja sama nadal go nie kochałam?

You are mineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz