Rozdział 36

368 27 7
                                    

*Samanta*
Wstałam jak zwykle wcześnie rano i wzięłam szybki, odświeżający prysznic. Zaraz potem ubrałam zwiewną, czerwoną sukienkę i lekko pomalowałam rzęsy. Po mojej głowie cały czas chodził Brian, który obiecał do mnie zadzwonić, a tego nie zrobił. Kiedy byłam już gotowa zbiegłam na dół, przywitałam się z dziadkami i bratem, a potem wyszłam na zewnątrz z nadzieją, że ciemnowłosy juz na mnie czeka. Zeszłam po schodkach, przeszłam przez furtkę, a tam gdzie zwykle stoi Brian, stało białe audi, a obok niego Fabian.

- Cześć, żabciu. - Rzucił, obdarzajac mnie aż nadto szerokim uśmiechem.

Jeśli jestem zielona i obślizgła, a każde słowo z moich ust przypomina "kum" to musi mieć naprawdę niezwykłą wyobraźnię ale chyba nie czas się o to dąsać.

- Gdzie jest Brian? - Zawinęłam dłonie na piersi i zmierzyłam go podejrzliwym spojrzeniem.

- Musiał coś załatwić, a ja mam Cię podwieźć do szkoły. - Wzruszył ramionami i otworzył przedemną drzwi od strony pasażera.

- Dlaczego miałby Ci kazać to zrobić? - Spytałam wciąż nie ruszając się z miejsca.

Przecież by do mnie zadzwonił lub jakoś inaczej dałby mi znać o tym, że to jego brat odbierze mnie z domu. Pozatym ich wczorajsza rozmowa nie wyglądała tak jakby Brian mógł go o cokolwiek poprosić.

- Sama go o to zapytasz. Wsiadaj. - Puścił mi oczko, wciąż utrzymując ten dziwnie miły uśmiech.

Tak jak kazał wsiadłam do samochodu, wciąż nie pewnie mierząc go wzrokiem. Właściwie zawsze gdy Brian ma jakiś problem zamyka się w sobie i całkowicie ucieka od życia, może właśnie to zrobił teraz?

- O czym tak rozmyslasz?

No tak, całkowicie zapomniałam że nie każdy podczas drogi milczy jak Brian.

- O tym ile prawdy jest w twoich słowach. - Parsknęłam, uważnie lustrujac drogę przed nami.

- Kochanie, nie zadręczaj się tym. Przecież, nie zamierzam Cię porwać, a twój chłopak z pewnością Ci to później wytłumaczy. - Uśmiechnął się nie winnie, jednak wciąż mi coś nie pasowało.

Kiedy w końcu byliśmy pod szkołą, bez słowa otworzyłam drzwi i wysiadłam, kierując się wprost w stronę szkoły. Oczywiście Fabian chwilę za mną krzyczał jednak postanowiłam zupełnie się tym nie przejmować. Wyprostowalam się i jak zwykle pewnie siebie przekroczyłam próg szkoły, idąc wprost w stronę sali od geografii. Pierwsza lekcja minęła, a Briana wciąż nie było widać. Druga lekcja minęła również się nie pokazał, a kiedy starałam się do niego dodzwonić słyszałam jedynie przepraszajacą mnie sekretarkę. Po kolejnych zajęciach, również do niego zadzwoniłam i znowu nic.
Kiedy po kolejnej lekcji przyszedł czas przerwy śniadaniowej z telefonem w dłoni, ruszyłam na miejsce, gdzie kiedyś zawsze siadałam z Rose. Otworzyłam torbę i zaczęłam szukać swojego śniadania, gdy nagle usłyszałam nad sobą głośne odkrząknięcie.

- Tego szukasz? - Rzucił uśmiechnięty Fabian, wymachując mi przed nosem moją torbą śniadaniową.

- Oddaj to! - Warknęłam podnosząc się z miejsca i próbowałam wyrwać mu z dłoni moją własność, jednak on wciąż robił skuteczne uniki.

- Lubie drapieżne dziewczyny. - Cmoknął ustami, a moje nerwy w tym momencie sięgnęły zenitu.

Podniosłam się z miejsca i podskoczyłam, tym razem wyrywając mu z dłoni moje śniadanie. Zajrzałam do torebki jednak tam zamiast babcinych kanapek, były dwie muffinki, dwa soki pomarańczowe i dwa rogale francuskie.

- Wiesz, pomyślałem że śniadanie najlepiej smakuje w towarzystwie. - Glupkowato się uśmiechnął i zajął miejsce obok mnie.

- To źle myślałeś. - Odsunęłam się na drugi koniec ławki, rzucając w jego stronę opakowaniem na śniadanie.

You are mineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz