✩ fifteen ✩

398 24 5
                                    




⸺ ☾ ELIZA☽ ⸺


   Może mieszkałam w Birmingham już prawie dziewiąty miesiąc, ale to nie wymazało nagle mojego dwudziestojednoletniego mieszkania w Polsce. Przez całe moje życie zostały mi wpojone jakieś zasady. Nigdy nie zapomnę o tym, że kosz zawsze musi być pod zlewem oraz o tym, że w święta prezenty przynosi Dzieciątko. Są pewnie rzeczy, które zostają z człowiekiem na zawsze i z pewnością  fakt, że trzymam ogórki kiszone w szafce, wskazuje na to, że polskość nigdy mnie nie opuści. 

 Moja mama kiedyś zawsze mi mówiła o tym, że z sąsiadami trzeba utrzymywać dobre kontakty, ponieważ po prostu nie opłaca się prowadzić z nimi wojny. Przypomniałam sobie o tym wyjątkowo w momencie, gdy Leo spytał mnie o to, czy nie wyjdę z nim na przyjacielskie spotkanie w któryś dzień. Cieszyłam się, że podkreślił tak mocno wyraz przyjacielskie, ponieważ ostatnią rzeczą, o której teraz marzyłam było umawianie się z kimkolwiek. Znaczy się mój sąsiad ogólnie nie był sam w sobie zły. Nie był brzydki, ale zdecydowanie nie w moim typie. Poprzez moją obsesję na punkcie Damona Salvatore każdy, kto miał ciemne oczy, stawał się dla mnie o połowę mniej atrakcyjny. 

 Wybraliśmy jedną z ładniejszych, ale też nieprzesadnie popularnych kawiarni w Birmingham i umówiliśmy się na czwartek. Liczyłam na przyjemne sąsiedzkie spotkanie, które poprawi nasze znajomości nic więcej. Z sąsiadami trzeba trzymać nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się ich pomoc. Miałam teraz przed oczami te wszystkie momenty z polskiego filmu Sami Swoi, którego wspólne oglądanie z babcią w wakacje u niej pamiętam do dziś. Nie chciałabym nigdy żeby moja relacja z Leo wyglądała, tak jak ta u głównych bohaterów. 

  Kiedy siedziałam przed nim na krześle, śmiejąc się co jakiś czas z jego opowieści, naprawdę czułam się w porządku. Nie czułam pomiędzy nami żadnych większych powiązań - nie mieliśmy wspólnych zainteresowań poza jego piękną Misty, którą tak pokochałam, że naprawdę nigdy nie spotkałam milszego kota od niej. Mój świętej pamięci kot Violetta, którego tak nazwałam przez rzecz jasna mój serial dzieciństwa z Disneya, czasem nieźle odpierdalała i kończyłam z tak podrapanymi rękami, że potem w szkole myśleli, że się tnę. Nikt mi nie wierzył, że to po prostu moja niewyżyta Violetta. Powinna być wdzięczna za to, że ją zabrałam z ulicy, a była w stanie wybrzydzać i nie jeść karmy z kurczaka, bo tego dnia wolała z łososia. Misty była zupełnym przeciwieństwem Violetty i znacznie bardziej przypominała Bigosa - kota mojej babci, którego zaś kochałam z całego serca i czasem aż mi go brakowało. 

 Ale wciąż dla mnie to co się działo w Polsce, zostało w Polsce. 

— Tak swoją drogą widziałem cię wtedy na meczu, nigdy ci o tym nie mówiłem wcześniej. — podniosłam na niego zdziwiona wzrok, ponieważ na dobrą chwilę zapomniałam o tym, że jest cholernym piłkarzem. — Nie spodziewałem się ciebie tam, a już zwłaszcza z Mattym. 

 To przecież on podał mu mój adres, zdradzając jednocześnie, że jesteśmy sąsiadami. Cisnęło mi się na usta niesamowicie powiedzenie tego, ale nie chciałam niszczyć obecnej komfortowej atmosfery, więc musiałam tym razem zamknąć mordę. 

— Ładną bramkę strzeliłeś. —  zignorowałam jego ostatnie zdanie, siląc się na uśmiech. —  Taką przewrotkę zaliczyłeś trochę, ale trafiłeś idealnie. Bramkarz w szoku był.

— To był twój pierwszy mecz? —  pokiwałam głową twierdząco. —  Pewnie Matty ci wszystko pięknie wyjaśnił. —  urwał na moment, a następnie zadał mi pytanie: — Na następny też dasz radę się wciągnąć?

 Kurwa. 

Najpierw wzięłam łyka mojej zimowej herbaty na uspokojenie, po czym uśmiechnęłam się dość sztucznie po raz drugi w ciągu ostatniej minuty. Powoli bije już rekordy. 

— Raczej nie. —  powiedziałam z udawanym żalem.  —  To było jednorazowe. 

 Na moich oczach kąciki jest ust opadły znacznie, jakby naprawdę liczył na to, że ponownie zjawię się na trybunach. 

— Szkoda. —  odparł ze smutkiem. —  A liczyłem na to, że staniesz się fanką numer jeden Aston Villi. 

— Chciałbyś. 

  Dzięki Bogu nasza rozmowa zmieniła po tym całkowicie swój przebieg, wracając na właściwe tory. Znowu rozmawialiśmy o zajebistości kotów oraz o tym, że czasem Brytyjczycy są dziwni; on sam był z Jamajki, o czym dowiedziałam się dzisiaj. Naprawdę nie było tak źle, ale zawsze muszę mieć pecha, więc moje szczęście nie trwało tak długo, jak bym chciała. 

𝗥𝗘𝗙𝗟𝗘𝗖𝗧𝗜𝗢𝗡𝗦 ● Matty CashOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz