⛧Rozdział 14⛧

109 17 17
                                    

Biegłam za nią, chciałam ją przytulić, ale stale się oddalała i znikała gdzieś w mroku. Zatrzymała się nagle w jakimś zaszczanym zaułku. Prawie na nią wpadłam.

– Boni co jest do cholery? Czemu uciekasz?! – Stanęłam przed nią i złapałam ją za ramiona, delikatnie nią potrząsnęłam. Jej oczy były puste i nieprzytomne. – Boni? Ej, co ci jest? – Pomachałam jej ręką przed twarzą, zerowa reakcja.

Jedna z wron usiadła na parapecie, uderzając pazurami o metal. Wzdrygnęłam się i wlepiłam wzrok z czarno-szare paskudztwo. Nienawidzę pierzastych latających szczurów, wszelkiej miejskiej maści. Ptak zatupał i przekrzywił łepek, jakby ze mnie kpił. Poprawił skrzydełka i zakrakał. Przełknęłam ślinę, było coś nie tak.

Boisz się? To ciebie powinno się bać.

Przypominający krakanie głos wrył mi się w czaszkę. Gapiłam się na pierzastego obesrańca, a z między śmietników, ktoś wyszedł. Odruchowo osłoniłam Boni od potencjalnego napastnika. Will był blady, uśmiechną się, wykrzywiając sine usta. Palcami przejeżdżał, bo otwartych żyłach, jednak nie było w nich ani kropli krwi. Przechylił głowę na bok i patrzył na mnie wyczekująco.

– No cóż... – odparł opierając się o śmietnik i podziwiając swoje śmiertelne rany. – Znaleźli mnie w końcu. Trochę im to zajęło. Co na to powiesz?

– Nie jesteś prawdziwy – wyszeptałam, szukałam ręką Balonowej, ale jej nie było.

Zrobiło mi się zimno, odwróciłam się, ale za mną była tylko ciemność. Gęsta, odporna na światło latarni ciemność. Miałam wrażenie, że obie na siebie patrzymy, a kryjące się w niej zło wyciąga po mnie łapska. Odwróciłam się, a moja ofiara podeszła jeszcze bliżej. Wrzasnęłam, próbowałam go uderzyć, ale moja dłoń tylko przeniknęła przez jego ciało. Zamrugałam, od ptaków jeszcze bardziej, nienawidziłam duchów.

– Nie powiesz jej? – Uśmiechną się, udając zdziwionego. – Nie pochwalisz się co mi zrobiłaś? – Zaczął grzebać palcem w ramie, aż w końcu wydłubał z niej czerwia. Robak upadł i wił się na podłodze. – Ona już się ciebie boi. – Przysuną się do mnie bliżej i widziałam jak jego twarz zaczyna się rozkładać. Wrona usiadła na jego ramieniu i zaczęła wyjadać mu oko, kawałek po kawałku. Chciałam krzyknąć, ale zacisną ręce na mojej szyi. – Boisz się? Boisz?

– Przepraszam Will... – wychrypiałam. – Przep...

– Marcy cholera jasna! – Balonowa dała mi z liścia. Gapiłam się na nią kompletnie zdezorientowana. Złapałam się za szyje i zaczęłam nabierać powietrza. – Znowu cię złapało i to tak nagle.

Patrzyłam na nią, nie wiedząc, czy jest prawdziwa, czy stanowi kolejną emanację moich chorych lęków. Przełknęłam ślinę, spostrzegłam, że siedzę na chodniku, a wokół mnie zebrali się ludzie, wydawało mi się, że ich twarze to jakieś zbrylone masy. Wzrok płatał mi figle, wszystko było niewyraźne. Podniosłam się z ziemi na chwiejnych nogach, a świat zawirował. Boni zarzuciła sobie moją rękę na ramię, musiałam się o nią oprzeć, bo ogarnęła mnie jakaś cholerna niemoc. Było coraz gorzej, coraz gorzej. Widziałam dwie kałuże kawy na szarym chodniku. Pachniały za mocno, bolała mnie od tego głowa. Dyszałam ciężko, miałam wrażenie, że czaszka mi zaraz pęknie. Ktoś coś powiedział, ale widziałam tylko ruch ust, a raczej sam ruch i ciemny otwór. Twarze dalej były jak zasłonięte rajstopami. Balonowa coś mi odpowiedziała, ale nie miałam pojęcia co, słowa do mnie nie docierały. Co się do cholery dzieje? Dlaczego czułam się bezsilna i miałam wrażenie, że umrę? Tak źle chyba ze mną nie było. Prowadziła mnie, a raczej wlokła po krzywym chodniku, ktoś jej pomógł, złapał mnie za drugie ramię. Mogłam tylko powłóczyć nogami, czułam się jak na jakimś cholernym statku. Usadzili mnie na ławce, obejrzałam się, żeby zobaczyć kto to, ale momentalnie tego pożałowałam. Uraczył mnie kpiącym spojrzeniem jednego oka, bo drugiego już nie miał. Z jego nosa wyleciała mucha, odtrąciłam jego łapsko, bo czerniejącymi paluchami cały czas ściskał moje przedramię. Obejrzałam się za siebie, szukając w Boni ratunku, ale ona też nie miała oczu. Zaczęłam wrzeszczeć i się szarpać, nagle moja pierś dosłownie zapłonęła żywym ogniem, jakby ktoś mnie dotknął rozpalonym żelazem. Czułam, jak się palę, jak płonę, jak coś uderza mnie w pierś rozgrzanym młotem bojowym. Myślałam, że od siły tego uderzenia pękną mi żebra i żar wleje się do środka.

Bubbline - Upadek Słodkiego Królestwa (Pora na przygodę)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz