♛Rozdział 1♛

1.3K 116 18
                                    


Nienawidzę niewiedzy! Schowałam twarz w dłoniach i westchnęłam ciężko przepełniona tą okropną bezsilnością i żalem. Zrobiłam przerwę od przeglądania raportów i notatek, bo kręciło mi się w głowie od tego wszystkiego. Z dnia na dzień świat się zmieniał i rozpadał, a ja się w nim gubiłam. Bezradność i bierność w krótkim czasie stały się moją codziennością. Cóż za odrażający zwrot akcji, w moim długi życiu. Umieram powoli ja i to, co ukochałam, tonę razem ze swoim statkiem, który miał płynąć zawsze i przetrwać najgorszy sztorm. Nic w moim życiu nie było ważniejsze niż Królestwo. Żadna istota, żadna rzecz, nic nigdy nie liczyło się tak bardzo, jak ono. Oddałam wszystko, młodość, czas, kontakty z innymi, by spełnić swoje jedyne marzenie. A teraz? Teraz zamienia się w cholerny poligon! Nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości tego faktu. Mam ciągłe wrażenie, że to jest jakaś nieśmieszna czarna komedia i mnie to nie dotyczy. To przecież nie miało się nigdy wydarzyć. Widzę trupy, zagryzione przez te bestie, czuję zapach spalonego karmelu i zepsucia. Codziennie płoną stosy pogrzebowe, ktoś kopię masową mogiłę. Zapachy docierają nawet tutaj, do wysokiej wieży pałacu. Mam nieodparte i złudne wrażenie, że to wszystko film. Horror, a ja siedzę w kinie. Zamiast odoru zniszczenia, mój nos pieści woń świeżo upieczonej kukurydzy. Koszmarne obrazy znikną, przegonione napisami końcowymi, ale nie. Rzeczywistość pokona najpiękniejszą fikcję.

Byłam zmęczona, tak bardzo zmęczona. Umysł się buntował, nie chciał działać na pełnych obrotach, których tak niemiłosiernie teraz potrzebowałam. Ile nie spałam? Nie wiem, nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy miał miejsce prawdziwy czas na regeneracje organizmu i oczyszczenia hipokampu. Ostatnio żyje na kilkuminutowych drzemkach kilka razy dziennie, co niestety musi mi wystarczyć. Sen, jedzenie i inne podstawowe potrzeby z piramidy Maslowa zeszły gdzieś na daleki plan. Nie było na nie czasu, a jeszcze bardziej nie było na nie ochoty. Minęły trzy, długie i smutne lata odkąd Marcelina postanowiła zwiać. Tylko trzy zimy, tyle wystarczyło. Zaczęło się od napadu na zamek, kradzieży jakiś starych artefaktów i kosztowności. Potem te bestie wylazły z cienia i zaczęły mordować. Potem ta chora bezsenność, która dopadała niektórych i doprowadzała do szaleństwa. Koszmary niewiadomego pochodzenia, które dopadały zbyt dużą ilość osób, by można było określić to jako przypadek. Obstawiałam zatrucie się jakąś toksyną, ale badania nie wykazały niczego. Dosłownie nic, rodziło się kolejne pytanie, bez podpowiedzi.

Patrzyłam nieprzytomnym, wymęczonym wzrokiem na portret różowej brei, na tle zrujnowanego miasta. Na moją... Matkę? Ojca? Coś, z czego się wyklułam. Bezmózgą masę, z której się uformowałam i którą przez to wszystko się stanę... Mam wrażenie, że umieram. Moja śmierć jest tylko kwestią czasu, to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Zabawne, nigdy nie myślałam, że dokonam żywota. Śmierć wydawała się taka żałosna, miałam to parszywe przekonanie, że dotyka tylko słabe istoty. A teraz? Gdybym wierzyła w jakiś rozumny absolut, modliłabym się o jak najszybsze nadejście kostuchy. Wstydzę się tego, że umrę. Smutno mi, że nie zostanie po mnie nic, przestane istnieć. A jednocześnie tak bardzo chce spokoju, bo z zażenowaniem muszę przyznać, że to wszystko mnie przerasta. Niszczy mnie, tak jak niszczy mój świat. Ile jeszcze będzie trwała ta żałosna, niepotrzebna egzystencja? Ja już dawno zdechłam w środku. Jestem jak ta wydmuszka, tylko czekam, aż coś mnie stłucze. Tyle lat zmarnowałam, tyle słów nie wypowiedziałam, tylu przyjemności sobie odmawiałam. Teraz siedzę i chce mi się wyć, bo czuję, że zmarnowałam sobie życie. Skupiłam na jednym marzeniu, zamieniłam je w obsesje i zapomniałam o innych snach. Skonam teraz sama albo tu, albo na polu bitwy, wszystko na własne życzenie. Przywołałam wspomnienie twarzy Królowej Wampirów i zrobiło mi się jeszcze bardziej przykro. Czułam gorycz i wściekłość, mieszały się we mnie, nie wiedziałam tylko, czy wściekła byłam bardziej na nią, czy na siebie. Chyba sobą najbardziej gardziłam w tej chwili. Nigdy nie musiałam ponosić tak dotkliwie konsekwencji moich czynów, aż dotąd. Podobno pierwsze razy zawsze bolą.

Bubbline - Upadek Słodkiego Królestwa (Pora na przygodę)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz