Upadłam plecami na twarde podłoże, siła uderzenia wydusiła mi z płuc powietrze. Zacisnęłam usta, żeby nie wydobyć z nich krzyku. Portal zniknął w mgnieniu oka, żegnając się ze mną lekką falą uderzeniową. Musiała minąć chwila, nim dotarło do mnie, co się stało i to, że jeszcze żyję. Wzięłam kilka głębokich oddechów. Serce waliło mi jak wściekłe. Zakrztusiłam się szlochem. Oparłam o ścinę, obmacałam chłodny beton z bzdurną nadzieją, że zaraz otworzy się ponownie i mój obrońca zjawi się obok mnie. Finn, coś ty najlepszego zrobił?! Zakryłam twarz dłońmi. Zastygłam tak jak embrion i łkałam cicho. Żyłam, czyli przejście rzeczywiście działało... A on tam został. Dokonał królewskiej obietnicy, którą w tajemnicy złożył. Podkuliłam nogi i objęłam je rękami. Bose stopy chłonęły zimno z chodnika. Pociągnęłam nosem, czułam, jak calutkie moje ciało drży. Gdzie byłam? Gdzie chciałam go posłać? Co mnie tu czeka, co tu żyje? Niedługo się przekonam.
Wstałam po niekończącej się chwili płaczliwego letargu i otarłam łzy. Płacz nie ma już sensu, wypłaczę się później. Skrzywiłam się, serce rozrywał mi kłujący ból, ponad wszystko przebijał dolegliwości fizyczne. Rozejrzałam się, byłam w jakimś... zaułku? Nie, na tyłach jakiegoś budynku. Wysokie ściany groźnie szczerzyły do mnie zęby spod wykruszonego tynku. Ostrożnie szłam wzdłuż nich, aż doszłam do uchylonych drzwi, ledwo trzymających się w zawiasach. Skrzypnęły przy próbie ich otwarcia. Zawahałam się, nasłuchiwałam, czy ktoś jest w środku. Lepiej tu nie zostawać. Potrząsnęłam głową, bo znowu chciała mnie owładnąć histeria. Nie ma mowy, nie teraz, adrenalino proszę, zacznij działać. Trzeba się skupić, opracować jakiś cel do wykonania. Priorytetem jest znalezienie jakiegoś bezpiecznego miejsca, rozejrzenie się po okolicy i co najważniejsze odnalezienie Marceliny. Jest albo była tu jakaś cywilizacja. Zakręciło mi się w głowie, zrobiło niedobrze, nabierałam głęboko powietrze. Jeśli zacznę wymiotować, mogę zemdleć, a jeśli stracę przytomność, to mogę już jej nie odzyskać. Spokojnie, tylko spokojnie.
Wnętrze pustostanu cuchnęło mysim moczem i brudem. Wstrzymałam oddech i sunęłam w niemal całkowitej ciemności, do wybitego okna, przez które wpadało jasne światło. Co mogło być jego źródłem?
Podłoga skrzypiała pod każdym moim krokiem. Byłam ostrożna, cicha, czujna jak drapieżnik, albo uciekająca od niego ofiara. Wydawało się, że prócz mnie nikogo nie ma. Z pękniętej futryny wystawały kawałki szkła. Próbowałam jakoś otworzyć moje potencjalne wyście na świat. Ostatnie czego pragnęłam w tej chwili to pokaleczyć się o brudne resztki szyby. Minęła chwila, nim pokonałam stare zawiasy, na tyle na ile mi pozwoliły. Wciągnęłam brzuch, stanęłam na palcach i przecisnęłam przez szparę, po czym zwaliłam się na trawnik. Musiała minąć chwila, nim udało mi się podnieść. Pierwszy raz, cieszyłam się, że tak bardzo schudłam, przy normalnej wadze w życiu bym się nie zmieścił. Po drodze sukienka zaczepiła się o jakiś wystający element i rozdarła. Odprułam wiszący kawałek materiału, teraz odsłaniał mi udo. Tyle z drogiej kiecki. W zasadzie i tak się już do niczego nie przyda. Zachwiałam się i oparłam o ścianę. Nienawidzę tej słabości ciała, rozejrzałam się, wzrok powoli mi się wyostrzał. Tajemnicze światło pochodziło, z latarni ulicznych, co jakiś czas przejeżdżała jakiś pojazd. Schowałam się za rogiem, słysząc czyjeś kroki. Poczekałam, aż grupka młodych mężczyzn przejdzie. Gdzieś z oddali grała muzyka, mocne gitarowe brzmienie. Zastanawiałam się, czy naprawdę ją słyszę, czy mam jakieś omamy słuchowe. Głowa zaczynała mnie boleć.
Trzęsłam się, z nerwów i zimna. Byłam taka głodna, spragniona i potwornie zmęczona, z kroku na krok doskwierało mi to coraz bardziej. Tylko to, trzymało mnie w przeświadczeniu, że nie śpię i dalej żyje. To była jawa, paskudna rzeczywistość. Taka zimna, obca i brutalna. Znowu mnie zemdliło, chciałam się czegoś napić. Gdzie jesteś Marcelino, tak bardzo cię teraz potrzebuje? Pociągnęłam nosem, znowu chciało mi się płakać, ale nie miałam już ani łez, ani sił. Przeszłam jeszcze kawałek wzdłuż ulicy, ale czułam, że muszę odpocząć. Usiadłam na ławkę, nie muszę się spieszyć, chwile przecież mogę posiedzieć. Kręciło mi się w głowie. Umrzeć tak na obcej ziemi? Na zewnątrz, robactwo mnie dopadnie, psy rozgryzą. Jakie to upokarzające umierać. Och Finn, po coś ty to zrobił? Zamknęłam oczy, chciałam spać. Rozejrzałam się, szukałam czegokolwiek, co może posłużyć za schronienie, chciało mi się spać. Nic oprócz tego pustostanu, nie przychodziło mi do głowy. Nie uśmiechała mi się perspektywa spędzenia nocy w podejrzanym zapuszczonym i śmierdzącym miejscu, ale z minuty na minute, moja desperacja rosła. Posiedzę jeszcze chwilę, tylko chwilkę. Czemu czuje się taka ciężka? Jakbym była z ołowiu, a nie z cukru. Zamknęłam oczy, ale tylko na chwilkę. Były takie suche i piekły. Osłonie je powiekami i wszystko będzie z nimi dobrze.
CZYTASZ
Bubbline - Upadek Słodkiego Królestwa (Pora na przygodę)
Fanfic„Czasem żądza osiągnięcia celu niesie za sobą wielkie konsekwencje. Czasem stajemy się tym z czym walczymy" Odkąd Królowa Wampirów opuściła krainę Ooo świat się rozpadał. Ukochane państwo Bonnibel obróciło się w pył. Czy uda jej się odzyskać to co u...