Tego dnia Caroline wróciła do swojego mieszkania cała nabudowana. Natłok natrętnych myśli doprowadzał ją do szału, a to wszystko przez rozmowę ze swoim potencjalnym teściem.
- Nie powinniście być razem - jak widać, zaczęła się już wyjątkowo tragicznie - Tym bardziej brać ślubu.
- A to niby dlaczego? - spytała, mrużąc niebezpiecznie powieki - Nie powinno ci przede wszystkim zależeć na szczęściu syna?
- Zależy. I wiem, że nie byłby szczęśliwy, żyjąc ze świadomością, iż jego rodzina jest zagrożona - odpowiedział mężczyzna - Caroline, to nie jest zabawa. On będzie strażnikiem. Wielu ludzi będzie chciało zdobyć klejnoty za wszelką cenę. Mogą wam zrobić krzywdę. Moja matka została rozerwana na strzępy!
- Mam to w dupie - mruknęła granatowowłosa - Niech mnie nawet w komorze gazowej spalą! Ja z nim zostaję.
- A chciałbyś mieć dzieci?
- Głupie pytanie - zaśmiała się - No jasne, ale jeszcze nie teraz.
- A chciałabyś, żeby je spalili lub rozerwali? - dziewczyna zamarła, słysząc tamto pytanie.
- No... Nie.
- No właśnie. Lubię cię, Caroline, dlatego chcę, żebyś mogła normalnie żyć.
***
Granatowowłosa resztą dnia przeleżała w łóżku. Czuła się fatalnie po tamtej rozmowie. Wciąż coś jadła, aby chwilę później biec do łazienki i wymiotować. Kręciło jej się w głowie. Próbowała znaleźć jakieś dobre rozwiązanie, gdyż chciała, aby w ich przypadku to miłość zwyciężyła.
I kiedy już je odnalazła, a mianowicie konieczność zrezygnowania z płodzenia kiedykolwiek, jakiegokolwiek dziecka, usłyszała pukanie do drzwi.
- Heeej! - zawołała Sally, przekraczajac próg mieszkania - Mówiłaś mi, jak się czujesz, więc... PRZYNIOSŁAM TO!
Caroline miała ochotę wypluć maślaną bułkę, którą w tamtym momencie żuła, widząc test ciążowy w rękach
- Ciebie chyba pojebało - mruknęła do przyjaciółki.
- Wszystko się zgadza - odparła dawna blondyna, która po przefarbowamiu się na czarno i nieudolnej próbie ponownego rozjaśnienia koloru stała się ruda - Też tak miałam w pierwszym trymestrze. Cieszę się, że to już drugi. Haha, może będzie to chłopiec i zeswatamy go z moją Dianą?
Azjatka miała ochotę walnąć łbem o ścianę. Czuła się jak się czuła, przez konieczność trudnego wyboru, a nie plemnika, który postanowił sobie spenetrować jej komórkę jajową.
Dla świętego spokoju postanowiła jednak zrobić test. Weszła do łazienki, ignorując piski niewyżytej Sally.
***
Jonatan czekał na swoją narzeczoną z bukietem róż w jednym z paryskich parków. Nie do końca rozumiał jej nagłą potrzebę randki, a jednak mimo wszystko cieszyła go perspektywa wspólnego wyjścia.
Kiedy tylko zobaczył jej sylwetką, zbliżającą się do niego, pomachał ręką z zapraszającym geście.
Na wstępie, gdy ta wreszcie do niego doszła, pocałował ją w dłoń. Caro jednak nie była skora do czułości.
- Jon - zaczęła cicho, lecz stanowczo.
- Coś się stało, kochanie? - spytał, zaczynając wyraźnie się martwić o swoją dziewczynę. Położył dłonie na jej ramionach tak, jak miał już w zwyczaju.
- To koniec. Nie możemy być razem.
Zamurowało go. Nie miał pojęcia co powiedzieć. Te słowa spadły na niego jak grom z jasnego nieba, które postanowiło zarwać się nad nim tak, jak łóżko podczas ich pierwszego razu.
- Co?
- Kocham cię. Ale nie mam wyjścia. Nie będzie nam z tobą bezpiecznie - czuła, jak jej oczy napełniają się łzami.
- Caro... Nie, proszę. Słuchaj, zrobię wszystko żeby cię...
- Sama bym zaryzykowała. Ale nie teraz. Jon, ja jestem w ciąży. I nie chcę ryzykować życiem naszego dziecka. To koniec - po wypowiedzeniu tamtych słów, kobieta odeszła szybkim krokiem w sobie tylko znanym kierunku, zostawiając zamurowanego blondyna za sobą. Wcześniej pogodne niebo, teraz zachmurzone. Zaczął padać deszcz.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
OHOHO TO JUŻ PRZEDOSTATNI ROZDZIAŁ O JONATANIE I CAROLINE
MRAW
POZDRAWIAM,
ŹDZISŁAW
CZYTASZ
Us two against the world ~ MLB
Fanfiction"Niektóre rzeczy po prostu się nie zmieniają, mimo wszystko." Minęły dwa lata od pierwszego ataku na Paryż. Zarówno Marinette, jak i Adrien dzięki swoim sekretnym tożsamościom mogą się rozwijać, choć szkoła czasem bywa barierą nie do pokonania. Ich...