Rozdział 60. Basil Casey się zauroczył.

105 9 39
                                    

Ze sceny, po rozmowie z jury schodziliśmy niemalże w euforii, a na sam backstage wpadliśmy niczym burza - zziajani, rozpaleni do czerwoności, z potem lejącym się po skroniach i karku, z przylepionymi do twarzy kosmykami włosów. Pomimo to na twarzy każdego z nas widniał uśmiech tak szeroki, że mnie samą zaczynały boleć policzki. A przecież należałam do osób, które z rezerwą, a nawet w bardzo krytyczny sposób podchodziły do wykonywanej przez siebie pracy. Słowa jurorów nas uskrzydliły, chociaż mówili o najprostszych do zauważenia rzeczach.

Ludzie nas uwielbiali, co było widać po naszym koncie na YouTube oraz Instagramie. Z każdym kolejnym dniem pojawiało się coraz to więcej osób nas obserwujących. Tysiące zmieniły się w dziesiątki, a potem w setki tysięcy. Jakież to było dziwne - jeszcze miesiąc temu byłam jednym z szarych, przeciętnych dzieciaków chodzących do liceum, a teraz muskałam palcami sławę. Na samą tę myśl przez moje ciało przechodziły dreszcze ekscytacji.

Z występu na występ robiliśmy duże postępy zarówno w sferach związanych z wykonywaniem utworu jaki i całym naszym zachowaniem na scenie, które coraz to bardziej zahaczało o absolutny profesjonalizm i idealizm.

LIW stawiało coraz to pewniejsze kroki w kierunku sławy i byłam niesamowicie dumna i zaszczycona z faktu, że mogłam przyczynić się do tego sukcesu.

"Przyszli artyści wielkiej sceny."

"Kiedy tylko wchodzicie na scenę, to wiem, że nie zawiodę się i usłyszę muzykę na naprawdę wysokim poziomie."

"Obserwowanie waszych postępów jest dla mnie czystą przyjemnością."

I chociaż wydawało mi się, że te słowa powtarzali każdemu z uczestników z taką różnicą, że używali synonimicznych zdań, to wciąż robiło mi się ciepło na sercu. Bo być może na tym etapie w każdym z naszych przypadków byliśmy artystami godnymi występów na wielkich scenach. Ludźmi, którzy w ciągu całej tej krótkiej drogi poczynili oszałamiające postępy, a wykonywane przez nas utwory były godne przyrównania do profesjonalistów.

Z kieszeni skórzanej kurtki wyciągnęłam telefon, który dobre kilka minut temu dawał o sobie znać cały czas, wibrując.

Na pasku powiadomień pojawił się nękający mnie numer - mama.

Dziadkowie pytają, kiedy ich odwiedzisz. Stęsknili się za tobą.

Powinnam była wziąć cię do nich i nie powinno podlegać to dyskusji.

Wiesz, jak to źle wygląda?

Na drugi raz nawet nie będę pytać cię o zdanie.

Na pewno jest jakiś pociąg z Manchesteru do Kilmarnock.

Dla swojego własnego dobra powinnam była nie odczytywać tych wiadomości – skarciłam się w myślach. Mój dobry humor zaczął ulatywać ze mnie jak powietrze z dziurawego balona. To nie tak, że nie lubiłam odwiedzać moich dziadków - po prostu ich nachalność często dość szybko mnie męczyła, przez co robiłam się nieprzyjemna i rozdrażniona. Dlatego też stroniłam od tego typu odwiedzin. Dziadek i babcia byli zbyt mili dla mnie, by znosić mój okropny humor. Moja matka powinna zrozumieć mnie i zaakceptować mój wybór. Nie zrobiła tego, co w sumie nie było dla mnie czymś nowym.

Jedną wiadomością odpisałam na kilka jej:

Do: Mama

Uściskaj ich ode mnie. Przypominam, że obecnie jestem na półfinałach. Zespół zabiłby mnie, gdybym się nie pojawiła. Za moment będę pełnoprawnie dorosła, wiem co dla mnie dobre, a co nie. Powiedz im, że pracuję i jestem zajęta. Odwiedzę ich w przyszłym miesiącu. A półfinały mam dziś dla odmiany w Leeds, a nie Manchesterze :).

Go away with Our Song [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz