Rozdział 41. To nie we mnie był błąd.

167 13 23
                                    

Złote i pomarańczowe liście, które spadały z drzew, pływały w deszczowych kałużach w zagłębieniach chodnika. Pozostałe z nich, które wciąż mocno trzymały się gałęzi szeleściły przez zimny i porywisty wiatr. Pacjenci wychodzili na spacery ze swoimi opiekunami i co jakiś czas mijali nas, rzucając nam ukradkowe spojrzenia.

– Zadałam ci pytanie – odpowiedziałam szorstko. Zacisnęłam mocno szczękę, by spróbować zmusić swoje ciało, żeby zaprzestało płakać. Nie chciałam tego robić. Żaden z nich nie mógł mnie zranić. Tego już się nie dało zrobić. Nie mi.

Nie zranił mnie.

Nie zranił mnie.

Nie zranił mnie.

Ja po prostu brzydziłam się takimi kłamcami, jakimi byli bracia Graham.

Zimne łzy oraz krople deszczu skapywały na moją koszulę, która już wystarczająco mokra przyczyniała się do tego, że moim ciałem wstrząsały dreszcze. Włosy przyklejały mi się do czoła, a ubrania do ciała. Nic z tym jednak nie zrobiłam. Po prostu stałam i wgapiałam się w niego.

– Zamierzałeś mi kiedykolwiek o tym powiedzieć? – Wyszlochałam, wskazując ręką na szpital. Próbowałam spojrzeć mu w oczy. Głowę miał pochyloną, a przydługie, mokre włosy przysłaniały mu twarz. Nawet na ułamek sekundy nie podniósł oczu w górę. Tępo wpatrywał się w szarą kostkę brukową, którą została wyłożona jedna ze ścieżek w parku. Oglądanie czubków naszych trampek wydawało mu się bardziej interesujące niż spojrzenie na mnie, wytłumaczenie się. – Nie planowałeś mi tego w ogóle powiedzieć. Chciałeś to ukrywać.

Czułam, jakby ktoś wbił ze mnie nóż, a potem powoli, milimetr po milimetrze, centymetr po centymetrze ciągnął go w dół, by rozharatać mnie na pół.

– Powiedz coś – mój szept wydawał się niemal niesłyszalny.

Wysunęłam nadgarstek z jego uścisku i palcami przeczesałam włosy, które z głośnym chlupnięciem opadły do tyłu.

– Nie mogę, to wszystko popsuje – wychrypiał, kręcąc głową na boki. Walczył sam ze sobą. – To był głupi pomysł.

Douglas...

– Graham, popatrz na mnie, proszę – szepnęłam i rękami chwyciłam jego policzki. – Popatrz mi w oczy. Powiedz, co leży ci na sercu.

– To wszystko się spieprzy – wreszcie popatrzył mi prosto w oczy, a w nich krył się niewyobrażalny smutek oraz wstyd.

– Graham – powiedziałam twardo, wbijając palce w jego miękką skórę na twarzy.

– Obiecał mi, że już się do ciebie nie odezwie – wydusił z siebie w końcu.

Wszystkie włoski na karku natychmiast stanęły mi dęba, a moje ręce oderwały się od niego, opadając swobodnie po obu stronach mojego ciała.

– Co?

Jego ciało naprzemiennie napinało się i rozluźniało. Powoli i delikatnie kręcił głową, jakby każde słowo go bolało.

– Niecałe dwa lata temu Sebastian przyjechał do nas przed świętami i oznajmił nam, że jest chory, spauzował ze studiami i bierze się za leczenie – przymknął na moment oczy i wziął głęboki wdech. – Miał się do siebie odezwać, powiedzieć co się z nim dzieje. Kazałem mu dać sobie spokój z tobą. Pamiętałem jakie piekło przechodziłaś, kiedy Thomas zachorował. Wtedy już zdążyłaś pogodzić się z jego śmiercią. Nie chciałem, żebyś ponownie się męczyła i była smutna przez Bastiana. Nie byłem ślepy, widziałem, w jakim stanie byłaś po jego wyjeździe. Nie chciałem sobie wyobrażać, jak to by mogło wyglądać, gdybyś dowiedziała się, że mój brat ma raka.

Go away with Our Song [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz