Rozdział 59. Słodsze pocałunki.

120 7 18
                                    

Był już szesnasty października. Chociaż poprzednie dni były zimne i deszczowe, to wieczór tamtego dnia był wyjątkowy. Nie padało, nie wiało, temperatura wynosiła na pewno więcej niż dziesięć stopni. Powietrze wydawało się być pomimo to rześkie, gdyby zewsząd do moich nozdrzy nie docierał ten charakterystyczny, ciężki zapach sztucznej mgły, wytwarzany przez urządzenie, kiedy graliśmy na scenie.

Ten występ był dla mnie wyjątkowy pod wieloma względami. Pół miasta zebrało się wokół sceny i przypatrywało się naszemu zespołowi. Niektórzy lekko bujali się na boki, inni cicho mruczeli fragmenty piosenek, które znali. Jeszcze inni razem z nami śpiewali na całe gardło, a dzięki temu moje spięte ciało zaczęło się rozluźniać. Chociaż wcześniej paraliżował mnie strach i przy pierwszej piosence ruszałam się dość niemrawo, tak każda kolejna wychodziła nam coraz to lepiej. Doszło nawet do tego, że ja, Blair Ferguson, największy sceniczny sztywniak, zaczęłam pląsać po scenie w akompaniamencie gry moich przyjaciół. Uśmiech nie schodził mi z twarzy i miałam wrażenie, że wcale nie znajdowałam się na scenie. Byłam po prostu w swoim pokoju i w czasie sprzątania, słuchałam muzyki.

We were the Kings and Queens of promise / We were the victims of ourselves! – Po rozległych polach, na których odbywał się jesienny festyn echem roznosił się nie tylko mój i Douglas głos, ale setek, jak nie tysięcy osób, których zainteresowaliśmy. Wpatrywałam się z zachwytem w ciemność przede mną, rozświetloną niewielkimi latarenkami oraz światłem z telefonów ludzi.

Zapach dymu papierosowego, tłustych potraw ze stoisk oraz potu docierał do moich nozdrzy. W innej sytuacji stuprocentowo by mnie to obrzydzało, jednak wtedy nie myślałam o tym w negatywny sposób. Dostrzegałam w tym charakterystyczny dla niewielkich festiwali urok. Zwykła prostota, która mnie na swój sposób zachwyciła. Gdzieś z tyłu głowy miałam myśli, że gdyby tak miało wyglądać moje życie już za kilka tygodni, to wcale by mi to nie przeszkadzało. Mogłabym robić to, co weekend i patrzeć w oczy ludzi, którzy byliby oczarowani słuchaną muzyką.

Maybe the children of a lesser God / Between Heaven and Hell!

"We are the Kings / We are the Queens / We are the Kings / We are the Queens!"

– Przed państwem, na perkusji - Basil Casey! – Zawołałam, wskazując na ciemnowłosego.

– Na gitarze basowej - Veronica Butler – przedstawiłam kolejną osobę.

– Na gitarze elektrycznej - Douglas Graham! – Być może mi się wydawało, ale miałam wrażenie, że to właśnie on otrzymał największe brawa, a ludzie piszczeli o kilka decybeli głośniej. Chłopak był ulubieńcem ludzi, czego w sumie się nie dziwiłam.

– Za wokal oraz fortepian odpowiedzialna jest Blair Ferguson! – Wykrzyknął Graham, szczerząc się w stronę tłumu.

Przez moje ciało przeszedł prąd ekscytacji oraz paniki. Przyszedł czas, abyśmy zagrali "Dream On", które ćwiczyliśmy niemalże codziennie. No, przynajmniej ja i blondyn. Nie dawałam mu spokoju przez calutki tydzień, przez co oboje chodziliśmy do szkoły niewyspani, ratując się hektolitrami kawy i energetyków. Patrząc jednak na naszą ostatnią próbę przed festiwalem oraz półfinałami, mogłam śmiało stwierdzić, że było warto.

Powolnym krokiem skierowałam się w stronę ogromnego instrumentu stojącego nieco z prawej strony sceny, kilka kroków przed perkusją Basila. Blondyn podszedł do mnie i z lekkim uśmiechem ułożył dłoń na moim ramieniu.

– Pamiętaj jedynie o skupieniu i rozluźnieniu ramion. Poczuj się swobodnie, reszta zrobi się sama.

– Jestem w salonie, jest późno w nocy. To tylko kolejna próba – westchnęłam, wkładając mikrofon w uchwyt ustawiony przy fortepianie.

Go away with Our Song [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz