Rozdział 37. Najjaśniej świecąca gwiazdeczka.

163 14 21
                                    

– Panie i panowie! Przeszedł czas na zespół, na który wszyscy czekali! Przed państwem – LIW!

Piski i podekscytowane krzyki publiczności mieszały się z ich oklaskami. Wszystko w uszach tworzyło mieszankę wybuchową, która zawładnęła moim ciałem. Całą naszą czwórką dumnie maszerowaliśmy przez ciemny tunel w stronę czerwonego światła, które oświetlało scenę.

Jako pierwszy szedł wyluzowanym krokiem Basil, który kręcił między palcami pałeczkami. Nie miałam pojęcia, jakim cudem chłopak nie miał kaca. Był wypoczęty i pełen życia. Wyglądał, jakby zamiast snu się ładował, by po kilkunastu minutach być już gotowym do działania.

Po obu moich stronach szli Graham z Verą, a na ich plecach były przewieszone gitary. Blondyn obiecał, że nie będzie nadwyrężał swojej ręki i będzie grzecznym, kontuzjowanym gitarzystą, ale i tak mu nie wierzyłam. Na ich twarzach błąkały się radosne uśmieszki. Chyba jeszcze nigdy nie mieliśmy tak dobrego humoru, wychodząc przed publiczność.

Serce obijało mi się boleśnie o klatkę piersiową, dłonie pomimo ich zimna, były spocone. Mimo to nie chciało mi się wymiotować, nie czułam, że zaraz zemdleję. Adrenalina buzowała w moich żyłach i domagała się, by wreszcie skonfrontować się i pozwolić jej wybuchnąć. Moje ciało chciało, bym wreszcie poczuła się wolna. Potrzebowałam tego tak cholernie mocno, pomimo że kilka godzin wcześniej zagraliśmy już wiele kawałków.

Kiedy widownia nas zauważyła po raz kolejny, rozległ się pisk. Moi przyjaciele zbytnio się tym nie przejęli, a ich uśmiechy jeszcze bardziej się poszerzyły. Nie będę ukrywać, lekko mnie to zestresowało, jednak przypomniało mi się w jednej chwili, że będę musiała się przyzwyczaić do tego typu reakcji. Przecież taki koniec mnie czekał - pełen obcych, rozemocjonowanych ludzi, którzy krzyczą i piszczą, kiedy tylko mnie zobaczą.

Casey rozsiadł się przed perkusją, której największy bęben basowy został przyozdobiony ogromną, ciemnoczerwoną naklejką w kształcie gwiazdy. W środku niej widniały trzy, grube, czarne litery z białą obwódką. LIW. Mieliśmy swoje logo na bębnach niebieskookiego.

W czasie kilkunastu sekund, podczas których gitarzyści podpinali kable do swojego sprzętu i głośników, spojrzałam przelotnie na blondyna.

Tę samą gwiazdę już gdzieś widziałam.

Była przywieszona do kluczy do Jeepa. Niesamowite. Chłopak ewidentnie musiał poczuć, że się na niego gapię, ponieważ podniósł wzrok znad swojej ukochanej czerwonej gitary i puścił mi oczko. Nieznacznie się speszyłam i natychmiast odwróciłam wzrok na widownię oraz jury. Tym razem już nie bałam się spojrzeć w ich stronę, co więcej, udało mi się stoczyć mikroskopijną walkę na wzrok z samym Seanem Collinsem - największym telewizyjnym szczurem, który potrafił nie zostawić na człowieku nawet suchej nitki. Na widowni ludzie wykrzykiwali naszą nazwę, jakby chcieli zagrzać nas do walki. Gdzieś z boku sali dostrzegłam nawet, że ktoś trzymał baner dopingujący nas. To było cholernie urocze i pomocne. Zaczynałam się czuć, jak prawdziwa gwiazda, która stojąc na scenie, widzi tysiące podobnych do tego zachowań i rzeczy. Pomimo że był to dopiero zalążek tego, co mają artyści pokroju Alexa Turnera i Arctic Monkeys to i tak czułam nieopisaną wręcz dumę. Jak nigdy.

– Możemy zaczynać – szepnął mi do ucha blondyn, przechodząc obok mnie. W sekundzie mój żołądek zawiązał się w ciasny supeł.

O nie.

Fala stresu zalała moje ciało, chociaż nie dałam tego po sobie poznać. Zacisnęłam szybko palce na statywie, który trzymał mikrofon i pośpiesznie podwyższyłam go sobie do odpowiedniej wysokości. Douglas zrobił to samo, po czym puścił oczko Casey'owi i Veronice, którzy znajdowali się za nami lekko z tyłu.

Go away with Our Song [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz