Rozdział 38. Słoneczko.

171 13 12
                                    

– Nie wierzę, że się na to godzę – westchnęłam, wpatrując się w pomarańczowy neon "Uncle tattoo's", który świecił się pośród ciemnego nieba, z którego powoli sączył się deszcz. – Czy to jest dobry pomysł?

– On jest genialny, Blair – oznajmił Basil, naciskając na klamkę i wchodząc do środka. Razem z blondynem i różowowłosą już bez słowa poszliśmy śladami perkusisty.

– Są i moi ulubieni członkowie LIW! – Zza lady wyłonił się jasnowłosy mężczyzna, którego ciało od szyi aż po koniuszki palców było pokryte różnorodnymi wzorkami stworzonymi tuszem. Kiedy jego wzrok spoczął na mnie, lekko zmarszczył brwi, choć uśmiech się schodził mu z twarzy. – My się chyba nie znamy. Nowy nabytek?

– Nowiusieńki – przytaknęła Butler i zdjęła z siebie długi, skórzany płaszcz i zawiesiła go na wieszaku. Pozostała jedynie w długim, podartym, szarym podkoszulku, obwiązanym w pasie czarnym pasem. Sam t-shirt sięgał jej przed kolano i chyba miał pełnić funkcję sukienki. Vera rozsiadła się wygodnie na skórzanej kanapie, a nogi odziane w porwane kabaretki i glany rozłożyła na podłokietniku.

– Nie pobrudź mi mojej nowiutkiej kanapy, inaczej będziesz mi ją czyścić, gówniaro – pogroził jej palcem i przechodząc obok niej, zrzucił jej nogi na podłogę. – Mówiąc, że masz się czuć, jak w domu nie o to dosłownie mi chodziło.

– Spokojna twoja rozczochrana, bałwanie.

Zdezorientowana spojrzałam na chłopaków, którzy stali krok za mną i zdejmowali swoją odzież wierzchnią.

– Stary, przedstaw się, bo nasza gwiazdeczka i jej mózg nie wyrabiają – zaśmiał się niebieskooki.

– Och, no tak. Gdzie moje maniery? – Klepnął się w czoło tatuażysta.

– Matka ci ich nie spakowała razem ze świeżo wypranym praniem – prychnęła dziewczyna.

– Zamknij się, Abby Cadabby – fuknął. – Scott Butler.

– Brat? – Zapytałam, spoglądając na basistkę.

– Niestety. Zazwyczaj się do niego nie przyznaję.

– Ja do niej też, spokojnie – starszy Butler puścił do mnie oczko. – Co potrzeba?

– Tatuażu – strzelił palcami w jego stronę ciemnowłosy. – W liczbie cztery.

– Pięć – poprawił go Graham. – Dzisiaj dokończymy jeszcze moją dziarę na żebrach. Pasuje ci, Scotty?

– Jeśli już nigdy więcej nie nazwiesz mnie Scotty, to nie ma problemu – zaśmiał się, przeczesując palcami swoje krótkie i proste blond włosy. – Wreszcie zdecydowałeś się go zakończyć?

– Najwyższy czas. Niczego więcej już nie planuję tam dodać.

Scott zagwizdał, unosząc wysoko brwi. Pod nosem mruknął "stabilizacja" i poszedł razem z Casey'em, który miał mu pokazać, jaki wzór chcieliśmy sobie wytatuować. Nie miałam pojęcia, co to miało być, jednak obawiałam się, umiejscowieniem oraz tym, co miała przedstawiać dziara. Miałam nadzieję, że nie będzie to nic głupiego ani wulgarnego, bo matka pomimo mojej osiemnastki, która miała być już za dwa tygodnie, mogła mnie wyrzucić z domu.

– Czy Bas ma na tę dziarę normalny pomysł? – Zwróciłam się do Douglasa.

– Wątpię – wzruszył ramionami blondyn.

– No weź, ej, stresujesz mnie teraz – jęknęłam, rzucając się na kanapę obok różowowłosej.

– Ja was słyszę, idioci – zawołał niebieskooki z drugiego końca pomieszczenia. – Myślicie, że ja jestem jakimś bezlitosnym i bezmózgim sukinsynem? Mylicie się, moi drodzy! Wpadłem na zajebisty pomysł i nawet Scotty mnie pochwalił!

Go away with Our Song [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz