Rozdział 13. Byłam skończona.

191 13 7
                                    

Chyba nigdy w życiu nie cieszyłam się tak na widok żółtego Jeepa chłopaka, jak wtedy. Ostatnie kilkanaście metrów do niego przebiegłam sprintem, pomimo że moje stopy zapewne przypominały jedną, wielką, krwawą skwarę. Dopadłam do klamki i modliłam się, by blondyn, jak najszybciej otworzył drzwi. Moje oczekiwanie przedłużyło się, ponieważ Grahamowi najwyraźniej nie śpieszyło się, mimo że kilka minut wcześniej mówił coś zupełnie innego.

– Szybciej! – Rozkazałam, przebierając nogami w miejscu. – Miałeś być do końca dnia dla mnie miły!

– Nie, obiecałem, że nie będę cię denerwować. Ja idę sobie po prostu swoim tempem, a nie pędzę, jak na jakimś wyścigu. To, że jesteś nazbyt energiczna to już nie mój problem – wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni kluczyki do samochodu.

Najpierw podszedł do drzwi od strony pasażera. Odblokował je, a potem otworzył na oścież.

– Cóż za dżentelmen! Szkoda, że poza tym jesteś chamem – prychnęłam, wsiadając.

Graham tego głośno nie skomentował. Byłam jednak pewna, że w swojej głowie przeklął mnie na pięć różnych sposobów oraz moich potomków na następne dwadzieścia osiem pokoleń. Trudno.

Rozsiadłam się wygodnie w wygodnym fotelu, prostując sobie nogi. Przez moją słabą kondycję oraz ogólne lenistwo przejście tego kilometra było niemalże mistrzowskim wyczynem z mojej strony. Niezbyt się dziwiłam, kiedy poczułam się, jakbym siedziała na chmurce.

– A tobie nie za wygodnie? – Spytał, wkładając kluczyk do stacyjki i odpalając na maksa ogrzewanie.

– Przydałyby się tutaj jakieś poduszki, dywaniki i światełka, żeby było przytulniej.

– Może do tego łóżko i przenośna lodówka?

– O i to też – zaśmiałam się, po czym oparłam się o szybę. Była ona cholernie zimna, przez co automatycznie przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Jadąc już po prostej drodze, Douglas wyciągnął rękę i włączył radio, klikając od razu przycisk z małą dwójką. Z głośników zaczęła wypływać piosenka Hells Bells*.

– I got my bell, I'm gonna take you to hell / I'm gonna get ya, Satan get ya.*

Jakoś nieszczególnie lubiłam AC/DC. Niektóre kawałki mieli naprawdę w porządku, jednak najczęściej, kiedy pojawiali się na Spotify, to zmieniałam utwór na kolejny.

– Zmień stację – mruknęłam pod nosem, niemalże leżąc na drzwiach i szybie.

– Nie. To mój samochód i będziesz słuchać tego, co ja, totalny bezguściu.

– Wypraszam sobie!

– Takie są fakty, Ferguson. Masz beznadziejny gust muzyczny – parsknął, zmieniając bieg.

– Pierdol się – odparłam, po czym założyłam ręce na piersi. Czułam, że wyglądałam, jak naburmuszona pięciolatka, która na zakupach z mamą nie kupiła nowej lalki.

– Z miłą chęcią. Muszę jednak przyznać, że naszymi konwersacjami, w których każesz mi się pieprzyć, sprowadzasz mnie na bardzo niemoralną drogę, złośnico.

– Zamknij się – wyciągnęłam rękę w stronę radia i wcisnęłam guzik z numerem pięć.

I think the problem is you, is you, is you /You think the problem is me / Now it's your word against mine / We don't know who to believe.**

Z zadowoleniem zaczęłam wpatrywać się w ciemność za szybą. Znikomy uśmiech krążył po mojej twarzy.

– I co się tak szczerzysz, mądralo?

Go away with Our Song [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz