-20-

476 8 2
                                    


ONA

Mark na święto niepodległości zaprosił nas do swojego domku nad jeziorem. Zaprosił nas na cały tydzień. W sumie po ostatnich wydarzeniach nie mogłam się nie zgodzić. Przyda mi się odpoczynek. Muszę naładować akumulatory. Jordy też był zadowolony. Mark obiecał nauczyć go łowić ryby. Woda była żywiołem Młodego, tak samo jak moim, więc czego więcej chcieć od życia. Dobrego jedzenia, ale to akurat Mark wziął na siebie. Będzie grillował.

– Ty tylko przywieź siebie i dobry humor. Resztę zostaw mnie – objął mnie za ramiona i pocałował w czoło z uśmiechem. - Weź laptopa – bo pewnie będziesz chciała popracować. Aaa i jeszcze dla mnie starego pryka – tu nachylił się do mojego ucha – parę niegrzecznych stroi kąpielowych – dostał kuksańca w bok – chociaż sobie popatrzę – śmiał się głośno.

– Chyba że wolisz bez stroju - to też może być.  - Tu już go nie dosięgnęłam.

Pomysł na wyjazd był świetny. Cieszyłam się jak dziecko.

Już w środę byliśmy spakowani, chociaż Mark miał przyjechać po nas w piątek rano.

I przyszedł piątek. Mark podjechał, dał znać, że już jest. Wszedł do nas i pomógł z rzeczami. Dziękować Bogu za auta z pakami. Wszystko się w nich mieści. Niby nie mieliśmy dużo rzeczy, ale jeszcze dokupiłam trochę więcej mięsa, owoców i innych produktów, o których zwykle mężczyźni nie myślą, więc nie pamiętają. Ale przede wszystkim mięso. Wiedząc ile je Jordy wolałam nie narażać Marka na bankructwo.

- Oj, co byś się nie zdziwiła – to był Mark. - Ok nie rozumiem, ale ok.

Wyjechaliśmy w doskonałych nastrojach.

Mark z Małym z przodu, bo „będziemy się zmieniać", ja z tyłu. Po ściągnięciu sandałów wyłożyłam gołe stopy za okno. Cudownie – w środku wszystko mi się śmiało. Zaczęłam lekko podsypiać, kiedy wydawało mi się, że słyszę jakieś gwizdy z mijających nas samochodów. A co tam ... jest tak pięknie. Po około 3 godzinach byliśmy na miejscu. Mark zaparkował pod cudnym drewnianym domkiem z kamienną podmurówką i zielonymi okiennicami. Domek cały zatopiony był w zieleni. Cały – stałam przed nim trzymając ręce na sercu i głupio się uśmiechając.

Dwupiętrowy dom otoczony był drewnianym tarasem wokół którego wiła się równie drewniana balustrada. Spadzisty dach tworzył idealne zadaszenie i rzucał przyjemny cień na rozległy taras, na którym stały masywne ławy do siedzenia zamiast krzeseł. Kamienna podmurówka sprawiała wrażenie wyblakłej i wypłukanej przez wodę. Idealnie wpasowywała się w lakierowane drewno. Urocze okiennice teraz właśnie otwierane, duże okna, przestrzeń i wolność. Świeże powietrze i coś nieuchwytnego, romantycznego. No tak, sentymentalizm Marka wziął górę w tym projekcie. Byłam zauroczona.

– Sofie wszystko ok ? Co się stało ? - zapytał mnie Mark rozpakowując pakę auta z paczek i toreb

– Zakochałam się w tym domeczku -

Mark zaśmiał się jak dzieciak. Było słychać, że jest szczęśliwy i zrobiłam mu dużą przyjemność.

– MAMO OOOOOO !!! WODAAAAAA !!! usłyszałam wrzask z prawej ...

Odwróciłam się w kierunku głosu i zobaczyłam pędzącego na mnie Jordy'ego . Już był mokry. Kiedy zdążył ? Zaśmiałam się. Ale po chwili zorientowałam się że tu nie ma nic do śmiechu. Jordy galopował na mnie w impecie, aby mnie przechwycić i wciągnąć do wody. Rzuciłam się do ucieczki.

– Nieeeee Jordy – ja zakazuję – Nieeee. - Ale tyle mnie słuchał.

Przerzucił mnie przez swoje ramię i gnał do jeziora. Na mostku nawet się nie zatrzymał tylko biegł jeszcze szybciej. Gołe pięty waliły o deski

– Jordyyyy nieeee - i już tonęłam w wodzie ...

Otoczyła mnie cisza ... cudo ... kocham wodę. Przede mną pojawiła się spłaszczona przez bąbelki twarz mojego „synka". Dotknęłam pyzatych polików i pokazałam mu pod wodą język. Jak ja kocham tego smarka. Zaśmiał się wypuszczając powietrze z płuc i zaczął się wynurzać. Ja po chwili za nim ...

Zbrodnia miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz