-42-

318 6 0
                                    


Dzień zaplanowanego ślubu zbliżał się wielkimi krokami. Jeszcze miałem nadzieję, że ojciec się rozmyśli, że jednak uzna to za głupi żart, ale nie ... on cierpliwie realizował swój chory plan. Próbowałem z nim rozmawiać, zagadywać w związku ze ślubem, wybadać, czy jest szansa aby go odwołać. Ale nie dawał się. Nie reagował na zaczepki, nie rejestrował moich słów. Parł do przodu jak taran niszcząc wszystko inne wokół siebie. Z mamą też nie rozmawiał, chociaż byłem świadkiem, że próbowała go zagadać. Cisza.

Do ślubu został tydzień. Przygotowania szły pełną parą. Tak jak w przygotowania zamieszani byli wszyscy, tak mnie to zupełnie nie interesowało. Ja robiłem swoje. Trafiłem po wielu próbach na ślad dokumentów, które mocno zainteresowały Marka. Kiedy o nich usłyszał zaświeciły mu się oczy. To chyba wreszcie będzie nasz sukces. Cała bogata teczka, wypchana po brzegi materiałami dowodowymi. Teraz tylko potrzebowaliśmy kontaktu do dobrego dziennikarza śledczego, który mógłby to zgrabnie połączyć i napisać mądry, dociekliwy artykuł wyjaśniający całą przeszłość i teraźniejszość miasteczka i jego mieszkańców, a przede wszystkim ludzi z Rady Miasta. Okazało się, że współwinnych oprócz mojego ojca było jeszcze w sumie około 10. Niestety z upływem lat ta liczba się wykruszyła. Część poumierała, część wyjechała zmieniając personalia (tak zagrywka dla ochrony i osobistej i podatkowej). Ale zostało ich jeszcze paru. Można spokojnie przeprowadzić proces. Winni są.

Mark postarał się aby dokumenty trafiły do Abi, która już rozmawiała ze znajomym dziennikarzem. Ten na informację o sprawie, po zapoznaniu się z dokumentacją i dodatkowo wiedząc, że ludzie w to zamieszani, jak również ich ofiary nadal żyją i jest do nich łatwy dostęp – zapalił się do sprawy. Mieliśmy wygraną w garści. Teraz tylko niech wszystko poukłada a potem składamy papiery do sądu. Nagłośnienie tej sprawy przyniesie miasteczku niestety niezbyt chwalebny rozgłos, ale trudno. Afery dzieją się nie tylko tu.

Została tylko sprawa ślubu. Postanowiłem grać w grę mojego ojca do samego końca. Więc kiedy wywiózł mnie do krawca na szycie garnituru do ślubu poddałem się. Nawet sprawiałem wrażenie zadowolonego, bo jak miałbym być niezadowolony, kiedy mój plan tak doskonale się realizował. Mogłem liczyć na pomoc Marka, chłopaków i Jordy'ego. Krawiec postarał się. Był wybitnym fachowcem, a skoro mój ojciec cieszył się „moim" szczęściem, na jego koszt obkupiłem w garnitury również moich świadków, Marka i Jordego. Nie miałem skrupułów. Przyznam się, że do części przygotowań przyłożyłem się osobiście. Chodziło m.in. o wiązankę dla panny młodej, wystrój kapliczki w ogrodzie i obrączki. Tym ostatnim poświęciłem najwięcej czasu, faktycznie zamówiłem wykonanie wg mojego osobistego projektu. Ojciec był ze mnie dumny. Och, gdyby znał moje powody.

W dniu ślubu panowała gorączka. Wszyscy zachowywali się jakby działo się coś ogromnie ważnego i znaczącego. Ja w przeciwieństwie do innych byłem spokojny. Mój spokój wziął się z pewności, którą miałem wiedząc, że kobieta którą kocham jest ze mną. Że nie zostawi mnie i nie porzuci. Ta pewność dawała mi takiego kopa ... kurcze, nigdy nie przypuszczałem, że pewność pokładana w drugim człowieku może być tak motywująca. Z tego powodu cieszyłem się wewnętrznie na to co się stanie, wiedziałem, że nie ma już odwrotu.

Jedyne co mogło mnie martwić to możliwe małe rozłamy w moim planie, ale liczyłem, że los będzie mi sprzyjał.

Mama płakała. Szkoda jej było syna, który wchodzi w relację z tak nieodpowiednią rodziną i dziewczyną. Nawet wyszeptała mi na ucho, że tamta byłaby odpowiedniejsza i że ją by wolała. Uśmiechnąłem się wiedząc, że chodzi o Abi. Wiedziałem nawet, jak bardzo lubi swojego wnuka i chciałaby go poznać bliżej. Przytuliłem ją i pocieszyłem, że tak się stanie już niedługo. Pomyślałem jednocześnie, jak bardzo będzie się cieszyć, kiedy dowie się o maleństwie. Sam bardzo się cieszyłem. Od momentu jak dowiedziałem się o dziecku nie miałem okazji widzieć się z Abi. I nawet dobrze się stało, bo pewnie zauważyłaby co się ze mną dzieje. W bardzo łatwy sposób przejrzałby moje emocje.

Stanęliśmy w drzwiach balkonowych spoglądając na zamieszanie dziejące się w ogrodzie. Na środku alei róż stała pergola ozdobiona kwiatami i liśćmi dzikiego wina i bluszczu. Przed pergolą stały ławeczki dla rodzin i gości honorowych. Dalej poustawiane były krzesełka dla zaproszonych mieszkańców miasteczka. Pogoda była rewelacyjna, na niebie ani jednej chmurki, słońce przygrzewało mocno, jakby chcąc dać znać o sobie wszystkim w tak ważnym dniu. Prychnąłem do swoich myśli.

– Denerwujesz się ? - mama spojrzała na mnie uważnie z boku. Zlustrowała mnie od stóp do głów, wyciągnęła rękę i dobrze znanym mi gestem poprawiła niesforne kosmyki grzywki. Pytała odnośnie mojego zachowania, niby spokój, a jednak lekkie drżenie rąk ...

–Nie. O dziwo jestem spokojny. Raczej przyszła do mnie refleksja, że czy tak, czy tak ojciec i tak osiągnąłby zamierzony cel. Nie ważne w jaki sposób. Nieważne jakimi środkami. Zawsze osiągnie to czego chce. Pytanie tylko – w jakim właściwe celu ? Po co to robi ?

– Nie wiem. Nigdy tego nie wiedziałam. Gdy byliśmy młodzi imponował mi swoją przedsiębiorczością. Zapał jaki w nim był i wizjonerstwo porywało. A poza tym był bardzo charyzmatyczny. To cały twój ojciec. Niestety jest także niekonsekwentny, ale i nieodpowiedzialny. Po trupach do celu owszem, ale te trupy to może być nawet jego własna rodzina.

Za późno się zorientowałam. A kiedy było za późno, nie miałam już wyjścia.

– Kochałaś go ? Kiedykolwiek ?

– Nie wiem czy go kochałam. Raczej dobro które w nim było czasami. Raczej sam pomysł, że potrafię go zmienić i wtedy będzie wart moich uczuć. Myślałam, że moje uczucia, przywiązanie i oddanie wystarczą, abyśmy stworzyli coś dobrego. Okazało się być tego za mało na nas dwoje

Spojrzała na mnie ponownie. Tym razem z jakimś błyskiem w oku – zrozumienia, pewności. Obróciła się przodem do mnie poprawiając mi krawat. Gestem dłoni przetarła ramię wyrównując nieistniejące zagniecenia.

– Jesteś do niego bardzo podobny, ale tylko fizycznie. Na szczęście serce masz na właściwym miejscu – uśmiechnęła się blado. Lekko uniosła się na palcach sygnalizując mi abym się nachylił do niej. Schyliłem głowę, i dostałem słodki, krzepiący buziak w policzek.

– Życzę ci szczęścia kochanie. I abyś kochał z miłości a nie z obowiązku.

Podałem jej ramię. Ujęła je wdzięcznie opierając się delikatnie o mnie. Ruszyliśmy w stronę pergoli wolno krok za krokiem. Im bliżej pastora, tym większe miałem obawy. Liczyłem po cichu na to, że wszystko odbędzie się tak jak zaplanowałem. Że Jordy nie nawali a Mark przypilnuje wszystkiego. Trzymałem kciuki. Inaczej czeka mnie ostra improwizacja. A ja jestem raczej kiepski w wymyślaniu ...

Goście zaczęli wolno się schodzić. Widziałem i słyszałem szum dochodzący od frontu posesji.

Za nami otworzyły się drzwi od gabinetu. Do środka wszedł mój ojciec prowadząc Pannę Victorię DeZmorę ... Boże, ta dziewczyna była upiorna . Nie wiem skąd u ojca wziął się pomysł na szczęśliwy związek z taką osobą. Uśmiechała się upiornie wykrzywiając twarz, niby to w zadowoleniu, ale minę miała, jakby pożarła całą masę maleńkich kociaczków. Aż poczułem dreszcz na plecach. Boże broń przed taką osobą ...

Prowadząc mamę do siedzenia nerwowo przeszukiwałem siedzących, szukając osób, na których zależało mi najbardziej. Niestety miejsca Abi i reszty były puste. Poczułem chłód na karku. Zmroziło mnie mimo gorąca, i nagle zacząłem się pocić, ze strachu. Już nie mogłem się uśmiechać.

Zbrodnia miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz