-22-

451 9 0
                                    


Stoły poustawiane. Taras zastawiony krzesłami, na stołach Sofie ułożyła urocze papierowe obrusy. Wymyśliła sobie, aby stoły stały blisko okna kuchennego, bo będzie bliżej do kuchni i nie trzeba będzie latać z talerzami. Sprytnie.

Siedziałem oparty plecami o ścianę kuchenną. Czułem ciepło bijące od drewna, które teraz oddawało to ciepło we mnie. Spod półprzymkniętych powiek obserwowałem Sofie. Krzątała się tam i z powrotem, coś ustawiła, coś podała, coś przyniosła. Pamiętała o wszystkim i dla wszystkich. Nic tu nie było przypadkowe, wszystko miało swojej miejsce. Zrobiła lemoniadę z cytryn, osobno z pomarańczy. Od dziecka nie piłem lemoniady. Uśmiechnąłem się do siebie w myślach z wdzięczności na takie małe gesty od Sofie. Na środku stołu postawiła małe świeczki w słoikach po musztardzie. Zrobiły klimat i odpędzą owady.

– Mama dość. Już jest wszystko – Młody grzmi w jej kierunku, ale uśmiecha się.

– Zaraz, zaraz jeszcze tylko .... - słychać głos z kuchni ...

– Nie wyjdzie stamtąd do jutra ... - Młody traci cierpliwość. - Mark idź po mamę, niech już siada ...

No i Mark idzie. Przyprowadza śmiejącą się Sofie do stołu, która klaszcze w dłonie i pyta w ten irytująco uroczy sposób

– Dobrze. Ostatni raz. Czy wszyscy wszystko mają? Czy jeszcze komuś coś potrzeba ? - Cisza. Więc Mark sadza Sofie na wprost mnie. Mam ją tuż przed oczami. Kiedy już ma usiąść wygodnie, z mojego prawego boku odzywa się leniwie blondyna

 – No może bym się herbatki ziołowej napiła ?

Kurwa – przeklinam pod nosem. Mam ochotę wynieść blondynę na śmietnik do kontenera z napisem "plastik"..  Mark uśmiecha się z satysfakcją. Wiem, zjebałem. Ale muszę wypić to piwo albo oddać blondynę któremuś z kumpli i pozbyć się ciężaru.

Ale Sofie posyła blondynie ujmujący uśmiech i wstając jakby to było najlepsze co ją w życiu spotkało rzuca do niej :

– Już idę przygotować herbatkę ziołową – wychodzi.

Mam ochotę zawyć. Chowam głowę w dłonie i targam włosy w rozpaczy. Słyszę przed sobą rechot Marka. Tak kurwa, wiem ... podnoszę wkurzony wzrok i widzę Młodego który wpatruje się we mnie ze zdziwieniem. Temu też coś nie pasuje ... mam dość tego wieczoru.

Jednak nie było tak najgorzej.

Blondyna szybko się zorientowała, że nie ugra ze mną za wiele, że sztuczki które działały na mnie jeszcze dzień wcześniej, dzisiaj są tanie i marne. Sama znalazła sobie nowego opiekuna. Uff ... niech ją sobie zabiera.

Sofie okazała się rozrywkową dziewczyną. Ilość wesołych historii, anegdot, nawiązań do piosenek – cały czas się śmiała. Była rewelacyjna w opowiadaniu kawałów, chociaż po wypiciu paru drinków niektóre lekko paliła. Ale ratował ją dzielnie Młody. Przyglądałem im się z zazdrością. Stanowią tak świetny duet, że aż mnie skręcało. Wzajemnie się uzupełniają, są jednością nawet nie będąc obok siebie. Cudo taka harmonia. Widać, że kochają się bardzo mocno. Sofie szaleje na punkcie Młodego, a on nie spuszcza z matki oka nawet na chwilę. Pilnuje jej, słusznie. Też bym tak robił. Mark świetnie się bawi. Śmieje się, dokazuje. Dawno go takim nie widziałem.

Kolacja była świetna, chociaż nie obyło się bez paru zgrzytów.

Alec zaliczył ode mnie mordobicie. Ale nie takie klap – klap. Porządne. Jak za starych dobrych czasów.

Niestety, Alec nie powinien pić. Kiedy za dużo w siebie wleje puszczają mu hamulce i tak też stało się tym razem. Chociaż w sumie dobrze się stało, przynajmniej odczepi się od Sofie. Alec wylądował na szarym końcu – looser – he he ... Chyba za dużo sobie wyobraził. A może to jednak fantazja po alkoholu. Najpierw nakryłem go jak miętosi się z blondyną. Stwierdziłem, że ok, dwie pieczenie przy jednym ogniu. Widząc ich machnąłem ręką, godząc się na tą sytuację. I pewnie nie byłoby z tym problemu, gdyby nie to co Alec odwalił później.

Poprosił mnie na bok, na papierosa. Przeszliśmy nad jezioro. Tu Alec lekko zamroczony, zagadywał mnie o plany względem blondyny.

– A bierz ją sobie – machnąłem ręką dając mu do zrozumienia, że nie chcę nic wiedzieć

– No ale ona jest z tobą

– Nie jest. Ja ją tu tylko przywiozłem. Owszem, jako rozrywkę, ale jest tak wkurzająca, że nie miałbym siły użerać się z nią przez tydzień

– Dobry kumpel z ciebie JK. To ja ją biorę. Masz gdzie spać ? My zajmiemy domek – przytaknąłem głową, że nie ma problemu.

-Tylko JK – nachylił się szepcząc do mnie konspiracyjnie – Nie mówi nic Sofie

– Czemu?

-Ona nie może się dowiedzieć. Jak się dowie to będzie miała do mnie – pretensje. A wiesz, że się staram ... - uśmiechnął się żałośnie.

Poczułem złość. Nagle wezbrała we mnie mocno.

– Starasz się i za jej plecami próbujesz ją oszukać ?

– Wiesz, czego oczy nie widzą ...

Więc dostał raz w mordę, dwa w żebra, i z kolanka. Co prawda zalał się krwią, ale przyznał, że mu się należało. Wrócił w takim stanie do blondyny. Kazałem mu zapomnieć o Sofie, wybić ją sobie z głowy. Zapowiedziałem mu, że jak mi się poszczęści to sam spróbuję z Sofie. Spojrzał z wyrzutem, ale nie zaprotestował. Pozbyłem się go.

I tak miłym akcentem zakończył się wieczór. Byłem zadowolony.

Zbrodnia miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz