Rodzina

203 18 8
                                    

Witam wszystkich serdecznie!
Co tam u was?
Ja zmieniłam wczoraj telefon i się go uczę więc może być ciekawie z pisaniem :3
Chcecie w czwartek rozdział?
Miłego czytania i życzę wam miłego dzionka

Carbonara

Stałem na szpitalu wraz z Erwinem gdyż chcieliśmy by jakiś medyk nam pomógł. Trochę za bardzo się bawiliśmy niektórymi rzeczami i trochę jakby powiedzieć zrobiliśmy głupotę za którą musimy teraz płacić. W sumie nie ja tylko Erwin, bo stwierdził, że bez problemu podniesie silnik własnymi rękami i poniekąd mu udało się to zrobić jednak dźwig do podnoszenia zawiódł i w ten sposób znaleźliśmy się na szpitalu. Oczywiście musiało się to wszystko stać gdy był na warsztacie Vasquez, który aktualnie wykłócał się z pielęgniarką, że trzeba sprawdzić Erwina. Zgadzałem się z tym, bo stał oparty o mnie i nie mógł ruszyć lewą nogą pomimo iż silnik upadł tylko na jakiś palec w nodze siwowłosego to widać było po nim, że go mocno boli. Jednak dzielnie znosił ten ból i starał się nie narzekać na ból, który mu doskwierał. Byliśmy mechanikami i mieliśmy prawo też zostać opatrzeni przez jakiegoś lekarza bez względu czy jest kolejka czy nie ma kolejki. Gdyż my naprawiamy ich karetki pomimo iż mamy klientów, którzy czekają cierpliwie na swoją kolej mimo iż ambulans zajął ich miejsce.

-Pani! Wezwij w końcu jakiegoś lekarza! Nie widzisz, że mój brat ucierpiał i ledwo chodzi!

-Przykro mi, ale ile mam mówić, że żaden lekarz aktualnie nie jest dostępny by zbadać i sprawdzić stan pańskiego kolegi, bo pan tak chcę.

-Paniusiu! My jesteśmy mechanicy i my naprawiamy wasze wozy bez kolejki. Niczego nie oczekujemy innego jak sprawdzenia brata!

Brunet był zły, ale popierałem jego złość. Od początku gdy nasza grupa jeśli tak to można nazwać powstawała traktowaliśmy się jak rodzinę. Erwina traktowałem jak prawdziwego brata gdyż wychowywaliśmy się prawie na tym samym podwórku w szkole. Chociaż byłem troszkę starszy od siwowłosego, który zaciskał dłoń coraz bardziej na moim ramieniu i rozumiałem, że boli go coraz bardziej. Należałem do dość specyficznej rodziny przez to iż osoba, która się mną zajęła nie była nigdy powiązana ze mną krwią czy nazwiskiem. Byłem adoptowany jeśli można tak nazwać to choć poniekąd pamiętam swoich biologicznych rodziców. Poprawiłem na głowie swój kowbojki kapelusz i wpatrywałem się w kobietę mając ochotę po prostu ją wyrzucić przez drzwi, bo już mnie denerwowała.

Zamiast sprawdzić czy ktoś już jest dostępny to kłóciła się nadal z niebieskookim mężczyzną, który uparcie starał się by jakiś lekarz w końcu zainteresował się nami. Widziałem kątem oka jak ktoś wychodzi z korytarza obok i idzie w stronę windy. Nie trzeba było mi wiele czasu by zauważyć iż to jest Sonny Rightwill więc przy nim zapewne musiał iść Capela. Zainteresowany kątem oka obserwowałem to jak znikają za drzwiami winy i poprawiłem Erwina gdyż trochę ręką mi ścierpła przez utrzymywanie jego ciężaru. Jednak moim oczom rzucił się kolor biały, a taki mieli lekarze więc niewiele myśląc puściłem Erwina, który zdezorientowany stanął na jednej nodze i zapewne patrzył jak biegnę gdzieś. Jednak teraz liczył się Erwin.

-Halo! Przepraszam proszę pana! - zawołałem za mężczyzną, który stanął i spojrzał w moją stronę. Moim oczom rzuciła się przypięta na jego kiltu plakietka z imieniem i nazwiskiem oraz to, że jest lekarzem.

-Tak? - spytał patrząc się na mnie swoimi zielonymi oczami.

-Panie Black czy była by możliwość by mógł pan sprawdzić stan mojego brata? - spytałem od razu przechodząc do sedna, bo chciałem by nie powiedział mi nie. Ubrany byłem w roboczy strój składający się z męskiego kombinezonu na szelkach i białej koszulce, która była ubrudzona smarem oraz wszystkimi tymi płynami samochodowymi. Pomimo iż na zewnątrz nie było jakoś szczególnie ciepło to na zakładzie mieliśmy dość wysoką temperaturę.

Bądź mym drogowskazemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz