Rozdział 25

144 9 17
                                    

Pov: Max

Gdy mnie odciągali zrodził się we mnie trudny do opisania gniew. Napływ emocji spowodowany widokiem leżącej na ziemi El i świadomość, że to wszystko z mojej winy bardziej podsycał to uczucie. Nie mogłam dłużej na to patrzeć. Z całej siły wyrwałam Lucas'owi swoją rękę i przywaliłam mu w twarz. Steve odrazu mnie puścił podbiegając do chłopaka.

- Max! - krzyknął zaskoczony moim działaniem Sincilar, który trzymał się teraz za nos.

- Przepraszam, ale nie pozwole jej znów odejść. - nie zwracając uwagi na chłopaków podbiegłam do dziewczyny, wzięłam ją na ręce i rozgladajac sie chwile by złapać odpowiednią orientacje ruszyłam w kierunku szpitala nie oglądając się za siebie.
Przed tem okryłam dziewczyne całą swoją górą pozostawiajac na sobie tylko cieńki podkoszulek. Może to jakoś zatamuje krawienie, u brunetki można dostrzec powolną i delikatną prace klatki piersiowej. Odetchnęlam z ulgą, czyli jeszcze jest szansa o ile sie nie wykrwawi po drodze. Postanowiłam biec jak najszybciej potrafie. Wybiegajac z lasu dostrzegłam postać na środku ulicy w kombinezonie, masce i nożem w ręku. To był nie kto inny jak Michael Myers. Naszczęście ogladałam wszystkie takie typu horrory i wiem, że ten stary dziad nie wyrobi nawet jak będę biec truchtem. Wyminełam go szerokim łukiem biegnąc dalej w kierunku szpitala zmęczona od szybkiego ruchu i dodatkowego ciężaru. Myers próbował nas jakoś złapać lecz tak jak mówiłam wcześniej, koleś sie rusza gorzej niz emerytka po operacji kręgosłupa.
Dobiegłam z dziewczyną do szpitala wchodząc do środka jak popażona.

- Potrzebuje pomocy, ona potrzebuje pomocy i to szybko. - mówiłam rozgladajac sie po całym pomieszczeniu kiedy wszyscy zebrani patrzyli tylko na El z przerażeniem.

- DO CHOLERY POTRZEBUJE LEKARZA. TERAZ. - zdenerwowana całą sytuacja spojrzałam swoim zabójczym wzrokiem na panią w recepcji, która szybko wysłała do mnie lekarzy. Zabrali El szybko na salę operacyjną, a mi kazali czekać na korytarzu zostawiajac mnie tam samą w strachu.

***

Po długim czasie siedzenia w poczekalni trzęsąc nogą zauważyłam wchodzacego Hopper'a z resztą paczki. Szeryf podszedł do mnie przytulajac mnie najmocniej jak potrafi, a ja pomimo całego stresu wtuliłam się w niego jak tylko mogłam. Tego właśnie teraz potrzebowałam, jakiejkolwiek oznaki wsparcia.

- Jestem z ciebie dumny Max. Przyniosłaś ją tu sama, lekarze mówią, że raczej już bedzie dobrze. Uratowałaś ją. - Nie mogłam uwierzyć w słowa starszego pomimo napływu ulgi i szczęścia spowodowanego nabytymi informacjami o brunetce. Muszę sie z nia zobaczyć jak najszybciej, nie mogę uwierzyć w też to, że niby ją uratowałam.

- Uratowałam...? -

- Tak Max uratowałaś ją, lekarz mówił, że jeszcze pare minut i dziewczyna by się wykrwawiła. Jesteś jej bohaterką.

Kolejny napływ emocji ogarnąl całe moje ciało, a ja zalałam się z łzami. Cały stres i strach właśnie mnie opuścił, nie potrafię nawet opisać jak bardzo się o nią bałam. Fakt, że sam Hopper nazwał mnie bohaterką uaktywnił pewne przyjemne uczucie wewnątrz mnie. Może jednak raz coś zrobiłam dobrze, zdążyłam. Zdążyłam uratować osobę, bez której nie potrafiłabym żyć.
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku sali, do której rzekomo El została przeniesiona po operacji.
Wchodząc do pomieszczenia odrazu dostrzegłam jeszcze nieprzytomną El. Lekarze jednak powiedzieli, że za niedługo powinna się obudzić. Usiadłam obok dziewczyny łapiąc ją za rękę i przygladajac się jej spokojnej poranionej twarzy, cała była obwiązana bandażami, miejscami widać było zszyte rany, nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jakie cierpienie musiała tam przeżyć. Emojce jednak dalej mi się mieszały, byłam i szczęśliwa z powodu tego, że El już jest pod dobrą opieką i zła przez to, że gdyby nie mój upór, Lucas by ją skazał na śmierć. Usłyszałam po chwili uchylajace się drzwi od sali więc postanowiłam odwrócić się by zobaczyć, kto wszedł.
O wilku mowa.

- Hej Max. - powiedzial cicho chłopak zamykając za sobą drzwi i podchodząc do mnie.

- Czego chcesz dupku. - odparłam opryskliwie, niech wie, że jestem na niego niemiłosiernie wkurzona.

- Nie bądź na mnie zła, spanikowałam wtedy, nie chciałem żeby i tobie się coś stało.

- Ta? To najlepiej było zostawić ją samą ranną w środku pieprzonego lasu co?

- To nie tak, ja poprostu chce cie chronić pomimo tego co między nami zaszło, nie chce by znów ci się coś stało. Mam dobre zamiary.

- Downa masz nie zamiary. El to jedyna osoba na której mi tu zależy, a ty tak poprostu chciałeś ją zostawić. Mnie też byś pewnie zostawił co?

- Nie Max to nie...

- Spadaj stąd Sincilar. Nie chce mi się z tobą gadać. Może jak mi przejdzie to wtedy pogadamy. - ponownie odwróciłam się do dziewczyny gładzac kciukiem jej dłoń.

- Ja... przepraszam za to, zależy mi na niej tak samo jak na tobie Max. - po tych słowach chłopak wyszedł zostawiajac mnie samą z dziewczyną. Fakt może zabardzo na niego naskoczyłam, ale musiałam na kimś wyładować nerwy.

Niedługo po tym drzwi znów zostały otwarte, a ja już nie mam ochoty na dalszcze rozmowy.

- Lucas albo ktokolwiek tu wszedł nie mam ochoty gadać. Dajcie mi pobyć samej z El. - pomimo mojego prtensjonalnego wywodu nie uzyskałam jakiejkolwiek odpowiedzi od osoby za mną. Postanowiłam się odwrócić, a wtedy przed sobą ujrzałam wysokiego mężczysne z maską hokejową i maczeta w ręce. Jason pieprzony Voorhees.
Przerażona szybko wstałam z krzesełka, do którego po chwili została wbita maczeta. Kopnęłam je w jego stronę i wzrokiem pośpiesznie zaczełam szukać czegoś do obrony, gówniane szpitale nawet pieprzonej butli przeciwpożarowej nie mają w tej sali.
Zgarnełam z pułki losowy dzban na kwiatki i rzuciłam mu w ten pusty hokejowy morderczy łeb. Tak jestem przerażona, ale lubie też być szczera w takich momentach. Morderca upuścił maczetę kiedy oberwał super extra luksusowym szpitalnym dzbanem, więc postanowiłam szybko skorzystać z okazji. Podbiegłam do niej i szybko zgarnełan ją sprzed nóg Voorhees'a.
Adrenalina, jaka mnie opanowała spowodowała, że bez namysłu zaatakowałam Jasona jego własną bronią wbijając maczetę w jego szyje, z której zaczeła tryskać krew. Morderca odsunął się przywalajac ciałem o ściane, z której zaczął sie powoli osuwać na dół.
Wyciągnełam maczetę i ponownie przywaliłam w Voorhees'a tym razem uderzajac w maskę dopóki ta się nie rozwaliła. Opanował mnie niekontrolowany gniew. Pomimo rozwalenia maski dalej uderzałam maczetą w twarz Jasona i nie mogłam nawet przestać, póki ktoś mnie gwałtonie nie odsunął, od drastycznie rozwalonej twarzy mordercy.

-----------------------------------------------------------

Polsat come back bitches
Pozdrowionka<3

In the name of love ~ ElmaxOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz